Skocz do zawartości

sonique

Uczestnik
  • Zawartość

    1 111
  • Dołączył

  • Ostatnio

Informacje osobiste

  • Lokalizacja
    Pomerania

Ostatnio na profilu byli

9 214 wyświetleń profilu
  1. Charlie Haden był nie tylko jednym z najwybitniejszych basistów jazzowych, ale też prywatnie - przyjacielem Keitha Jarretta, z którym grywał jeszcze zanim pianista związał się na dobre z niemiecką wytwórnią ECM. Wczesną wiosną 2010 roku muzycy spotkali się w prywatnym studio Keitha w Oxford Township (New Jersey) w na wspólnym, pozbawionym presji, niezobowiązującym muzykowaniu, którego celem była jedynie przyjemność wspólnego grania a nie potrzeba wypełnienia zobowiązań wobec wytwórni. Zarejestrowany wówczas materiał okazał się tak ciekawy i wartościowy, że muzycy zdecydowali się go jednak opublikować. Powstały dwie płyty, z których ta druga, (wydana cztery lata po pierwszej „Jasmine” 2010), nosi tytuł „Last Dance”. Jej tytuł nawiązuje do czegoś, co wówczas było już wiadome i niestety nieuchronne, a co wydarzyło się kilka dni po oficjalnej premierze płyty. Zawarta na „Last Dance” muzyka przypomina dialog dwóch przyjaciół - świetnie rozumiejących się jako ludzie ale też, co tu najistotniejsze, jako profesjonalni muzycy. Poszczególne utwory zagrane są niezwykle delikatnie, aby nie powiedzieć - czule. Przepełnione są też smutkiem i nostalgią - nieodłącznymi składnikami każdego rozstania. Słucha się tego materiału z wielką przyjemnością - może nawet tym większą, że Jarrett rzadko pozwala sobie sobie na takie spokojne klimaty. Pod tym względem, estetyka płyty zbliża się moim zdaniem do wydanej w 1999 roku solowej „The Melody at Night, with You”. Płytę ”Last Dance” poleciłbym nawet osobom niesłuchającym jazzu na codzień. Bo to piękna i łatwo przyswajalna muzyka. — Dzisiaj, dokładnie pięć lat temu, założyłem konto na tym forum aby zgłębić tajemne składniki audiofilskiej kuchni. To był ważny dla mnie czas. Dużo się od Was nauczyłem, za co serdecznie każdemu z Was, bez wyjątku, dziękuję. Zapraszam na ostatni taniec. Bo warto. Keith Jarrett, Charlie Haden „Last Dance” (2014).
  2. Audio laik zazwyczaj nie zwróci uwagi na sprzęt, chyba że wyłącznie na kolumny. Podobnie jak nie zwróci uwagi na drogą “stałkę” podpiętą pod body, ale na obiektyw tele - zawsze - bo jest duży (a niekoniecznie drogi). W audio duża (i dziwna) dla kogoś spoza tego hobby jest widoczna w pomieszczeniu adaptacja akustyczna. To dopiero po jej ujrzeniu pojawiają się osobliwe spojrzenia w kierunku domownika…;) Zdarzyło się Wam uronić łzę podczas słuchania muzyki? Albo mieć “gęsią skórkę”. Niektórzy do tego nigdy nie dojdą bo nie mają tej wrażliwości. Oni zapewne mają inne pasje. Tak jak ja nie mam odpowiedniej wrażliwości motoryzacyjnej według mojego kolegi bo za nic mam “hologramy” na lakierze mojego samochodu…
  3. Podczas świątecznego obdarowywania, wpadła mi w ręce ciekawa już 20-letnia płyta: Arild Andersen - The Triangle (2004). Arild Andersen to jeden z najbardziej lubianych przeze mnie basistów sesyjnych. Tu na dość spokojnej płycie swojego autorstwa, której nie sposób nie lubić. W dodatku jest to jej pierwsze wydanie, dzisiaj raczej rzadkie. Poza japońskim, w które to wydania nie celuję, wznowiona została jeszcze jedynie w jubileuszowej serii Touchstones - kolekcji 50 kluczowych dla wytwórni ECM płyt na jej 50-cio lecie istnienia. Niestety sposób wydania płyt serii Touchstones w lichych kartonowych „wsuwkach” uwłacza potrzebom melomanów - tych wydań się nie pożąda - je się omija szerokim łukiem. Nie mówiąc już o stronie praktycznej: wsuwana w kartonową obwolutę płyta CD bardzo szybko nabiera niezliszonych przetarć i rys. Niestety kupując ten tytuł via Internet mamy niemal 100% pewności, że dostaniemy ten „kartonowy bubel”.
  4. Piękny zestaw! Leśnego Bożka nie znam ale dzisiaj poznam.
  5. Chcę stworzyć domowe studio muzyczne w wersji bardzo podstawowej - bez robienia akustyki i możliwości zaawansowanego nagrywania - a tylko do komponowania i prostego muzykowania. Mam fajnego syntha - stary ale jary - od lat kurzy się w kącie. Potrzebuję automat perkusyjny bo sprzedałem dawno temu, gitarę, wzmacniacz, proste nagłośnienie, Shure SM58 i jakiś drugi pojemnościowy wystarczą. Może kupię jakiegoś prostego vintage 4-ro ślada Fostexa. Chcę się pobawić z moim ośmioletnim dzieckiem w muzykowanie bo przejawia zainteresowanie i to lubi. A ja może chociaż trochę wrócę do dawnej pasji;) Tak więc zakupy płyt „on hold”.
  6. Ja w 2024 na płyty CD przewaliłem kwotę, za którą kupiłbym system ze średniej półki, np. do sypialni. Zatem gdy podliczyłem koszt tej „CD aktywności”, to uznałem, że sprawy zaszły daleko… Dlatego wyznaczyłem sobie limit na 2025: jedna płyta na kwartał. Trzymajcie kciuki, proszę…;) Z BEAMO przyszły też dwie inne. Też piękne. Jak przestać ja się pytam! PS. BEAMO zamówione w sklepie na stronie podanej w moim poście powyżej jeszcze przed świętami (czyli aktualnie „last call”), wysyłane jest z autografem Leszka Możdżera. To nie to samo co osobiście, ale zawsze. Polecam!
  7. Leszek zdążył. Mam nadzieję, że domownicy też się jutro spiszą…;) https://sklep.mozdzer.com Możdżer, Danielsson, Fresco - BEAMO
  8. Jedno jest pewne: koncerty solo Keitha Jarretta potrafią uzależniać. Nawet gdy o nich na kilka miesięcy zapomnę w podążaniu za nowymi muzycznymi fascynacjami, to zawsze się upomną o swoje: wcześniej czy później, cyklicznie, wpadam w „Jarrettowy cug”, który zazwyczaj trwa koło dwóch tygodni. Bardzo lubię ten czas. To jak spotkanie z dobrym znajomym. Trwa to już od wielu lat. Po okresie nasycenia porzucam jego muzykę aby wrócić do niego w stosownym momencie. Najlepsze jest jednak to, że wciąż nie posiadam, a nawet nie słuchałem wszystkich jego płyt (choć jest to mniejsza część dyskografii). Także zawsze jest dla mnie jeszcze coś nowego do odkrycia nawet u starego poczciwego Keitha. Jarrett nie może już dzisiaj koncertować. Tym cenniejsze jest to co do tej pory wydał. O tak… (tylko to koncerty w Trio a nie solo).
  9. Moja pierwsza płyta Keitha Jarretta. Bardzo dobry koncert i moim zdaniem miejscami mocno inny od pozostałych dokonań solo tego artysty. Ma to co lubię: stawia opór i nie daje się w pełni poznać a co za tym idzie - docenić - po pierwszych dwóch, trzech przesłuchaniach. Ja do tego koncertu musiałem dojrzeć, co zabrało mi kilka lat…
  10. Aby “wpaść “ w audiofilię, obok odpowiednich warunków lokalowych i zasobów, trzeba posiadać pewne cechy charakteru. Ja jestem słabym materiałem na audiofila bo się do rzeczy przywiązuję a gdy zaczynają szwankować, zawsze wolę naprawić, wyczyścić, odrestaurować i używać dalej niż wymienić na nowe. Ale taki mój tata, na przykład, ma zupełnie inny mental audio: swego czasu przewalił zdecydowaną większość sprzętu dostępnego w Polsce w latach 80-tych i 90-tych. Rzadko za tymi zmianami nadążałem i nigdy nie rozumiałem po co to wszystko. Ale mimo wszystko miło było go obserwować gdy podłączał nowy sprzęt z wypiekami na twarzy. @Rega napisał ostatnio, że ma w sobie 30% audiofila vs 70% melomana. Zdrowa mieszanka… Daleko mi jednak i do niego, bo u mnie to jakieś 10 do 90. Ale… jest jedna jedyna rzecz, która zaprząta mi umysł od bardzo dawna. Nazywa się Klipsch Heresy III. Póki co się opieram. Ale nie ręczę, że pewnego dnia nie pęknę… Niestety, obecne Audio Physic Tempo 25 grają naprawdę bardzo dobrze. Nie dają mi kompletnie żadnych powodów do narzekań… martwić się tym czy cieszyć? Zapewne odpowiedź audiofila byłaby tu inna niż ta melomana…;) No i jeszcze jeden genialny pomysł, żywcem skopiowany od @Kraft-a (i pewnie innych): kilka rotujących zestawów monitorów, podłączanych na zmianę wedle ochoty i nastroju. Tak pewnie wyglądało będzie moje audio za 10 lat, gdy wszyscy członkowie rodziny już podrosną i ryzyko strącenia kolumny ze standu przestanie być realnym zagrożeniem… Pomalutku… powolutku… pożyjemy, zobaczymy…
  11. Kto z Was był „audiofilem” w swoich latach 20-tych czy nawet 30-tych? Ja nie byłem, choć dobry dźwięk zawsze zwracał moją uwagę. Przeprowadzałem się w dorosłym życiu 11 razy. Słowem, nie zawsze było jak się poświęcić temu pięknemu hobby na poważnie. Dajmy młodym dorosnąć, rozsiąść się w wygodnym fotelu życia, dojść do odpowiedniego statusu materialnego gdzie zainteresowanie inwestycją w dobry dźwięk pojawi się spontanicznie. Jedynie nieliczni poczują ten zew. Ale właśnie ci nieliczni zastąpią nas - też w gruncie rzeczy nielicznych. O to jestem spokojny.
  12. Niestety masz rację, trudno o tym nie myśleć i każdego dnia nie sprawdzać wiadomości. Ale… “Panie daj mi odwagę, abym mógł zmienić to, co zmienić mogę, Daj cierpliwość, abym mógł przyjąć to, czego zmienić nie mogę, Ale nade wszystko daj mądrość, abym umiał odróżnić jedno od drugiego.” Marek Aureliusz
  13. Jest ich jednak wciąż znacznie mniej niż dinozaurów w Mezozoiku i z pewnością natura położy im kres tym łatwiej i szybciej…
  14. O Polskę jestem spokojny. I nie dlatego, że obecna władza mi „leży”. Bo akurat leży nie dokońca (ponowne założenie przepoconych skarpet nie sprawi, że staną się nagle czyste i świeże po ośmiu latach leżenia w kącie). Ale i tak jestem spokojny bo od 35 lat powoli, choć z upadkami po drodze, konsekwentnie podążamy we właściwym kierunku. Jesteśmy mądrym i dobrze wyedukowanym narodem. Mamy mocny instynkt samozachowawczy - lubimy spać ale budzimy się gdy sytuacja tego wymaga. Jesteśmy bardzo pracowici i inne narody to wiedzą. Firma, w której pracuję kupiła niedawno firmę skandynawską. Pierwsze co powiedzieli Duńczycy to: „O cholera, teraz trzeba będzie naprawdę pracować…”. Cieszymy się dużym szacunkiem w zdecydowanej większości krajów na świecie. Potrafimy obejść głupie systemy i zakazy i nie idziemy jak baranki wszyscy w jednym kierunku. A to obecnie rzadkość wśród rasy ludzkiej. Wierzę, że jak uporaliśmy się z kajdanami Stalina, tak samo uporamy się z każdymi innymi. Pamiętam jak wiele, wiele lat temu oglądałem program gdzie ekipa TV odwiedziła Aleksandra Gudzowatego w jego domu. Pomimo, iż był zdeklarowanym ateistą, wybudował sobie w ogrodzie kapliczkę wielowyznaniową z symbolami należącymi do różnych systemów religijnych, aby tam odpoczywać, dumać, rozprawiać. Do dzisiaj imponuje mi jego wówczas akceptujące acz zdrowe i zdystansowane podejście do tego jakże prostego zagadnienia. Prostego - gdy go niepotrzebnie nie komplikujemy naszym zacietrzewieniem i niezdrowymi emocjami, brakiem poszanowania dla inności i niedostatecznym dystansem do siebie i zjawisk nas otaczających. A ponieważ jest to forum audio, to dodam jeszcze, nawiązując zgrabnie do jego tematyki, że pomimo, iż pewnie nie do końca w sposób przemyślany, to jednak już 32 lata temu Sinéad O’Connor nazwała rzeczy po imieniu.
  15. Jeżeli masz na myśli kawałek otwierający album, to uważam go za jednen z najpiękniejszych utworów o miłości, bliskości i przywiązaniu, jaki kiedykolwiek powstał w muzyce pop. Muzyka, słowa, aranżacja. Uwielbiam.
×
×
  • Utwórz nowe...