Skocz do zawartości

sonique

Uczestnik
  • Zawartość

    1 054
  • Dołączył

  • Ostatnio

Posty napisane przez sonique

  1. 5 godzin temu, Rafał S napisał:

    A ta laska śpiewa, czy na czymś gra? Przepraszam, ale ten szczegół mi umknął. :)

    Vocal cords wspomagane przez larynx i glottis a modulowane za pomocą lips oraz tongue…

    Słowem, Dominique jest multi-organowa…;)

  2. Wiem, że było. I co z tego… gdy ja tak lubię do niej wracać. Dominique Fils-Aimé wydała pięć płyt. Ale aż siedem utworów z prezentowanego poniżej 8-songowego debiutu zajmuje ciągiem czołowe miejsca na TIDAL-owej liście najchętniej odtwarzanych utworów artystki.

    IMG_6171.jpeg.c3949226e8b3c9ea0dab3bfbb298edb9.jpeg

    Dominique Fils-Aimé - Nameless

    Zwracają uwagę spójne i ciekawe projekty plastyczne większości płyt i singli wydawanych na przestrzeni 6 lat:

    IMG_6174.jpeg.5d4548960cf946e6772421e0e5f96d6d.jpeg

    IMG_6178.jpeg.e573f0614ee922f399a168a04f7c44e4.jpeg

    IMG_6179.jpeg.36731d3d4d92a3ba5286679dc5214ee2.jpeg

    IMG_6177.jpeg.6db0ac589d255f181abc3f2b282b09da.jpeg

    IMG_6180.jpeg.8a87818a0bcf757d2369bed4180fdb91.jpeg

    IMG_6175.jpeg.382df601a34f1a93291983c07de9b9cc.jpeg

    IMG_6181.jpeg.dded32701e19998c5925cf2cffb34818.jpeg

    IMG_6176.jpeg.1efe5a92bf5b0f6537445b50448e3adf.jpeg

    IMG_6183.jpeg.ccfc5f9ea186b56022bc655e1b378dd2.jpeg

    IMG_6184.jpeg
     

    Ale to co szczególnie zadziwiające, to długość poszczególnych płyt. Tak jakby artystka miała do przekazania pewną esencję. I ani kropli więcej. W myśl zasady lepiej mniej a dobrze… jakby na przekór trendom obecnego rynku muzycznego…

    Nameless 25:54

    The Red 21:10

    Stay Tuned! 39:02

    Three Little Words 38:11

    Our Roots Run Deep 36:36

    • Lubię to 4
  3. Coroczna akcja-inwentaryzacja płyt CD. Liczę artystów powyżej 10 tytułów:

    Artysta - tytuły, w tym krążki:

    1. Keith Jarrett - 22/28

    2. Tomasz Stańko - 20/21

    3. Jan Garbarek - 17/19

    4. John Abercrombie 17/17

    5. Pat Metheny - 15/15

    6. Vangelis - 14/16

    7. Terje Rypdal - 14/14

    8. Eberhard Weber - 11/11

    Było blisko ale zabrakło aby dostać się do elity (jeden z nich prawdopodobnie nigdy się już nie dostanie):

    9. Peter Gabriel 9/10

    10. Simple Acoustic Trio/Marcin Wasilewski Trio - 9/9

    I się cieszę… i brzuch mnie boli zarazem, gdy na to patrzę…;)

    • Lubię to 4
    • Gratulacje 1
  4. Wjeżdżając do spowitego w ciemnościach i zachmurzonego Wrocławia starałem się bezskutecznie wypatrzeć gwiazdy na niebie. Chciałem wprowadzić się w odpowiedni klimat. Zawsze uważałem, że artysta, którego muzykę miałem tego wieczora usłyszeć, stworzył swój własny, mocno charakterystyczny muzyczny język wzorując się na rozgwieżdżonym niebie: skąpe, chłodne, długo wybrzmiewające dźwięki, przeszywające czarną materię dość losowo. Można nawet odnieść wrażenie, że ów Duńczyk używa dźwięków wyłącznie jako pretekstu do zwrócenia uwagi słuchacza na tło: alikwoty, wybrzmienia, pogłosy, pauzy.

    Jakoba Bro poznałem jakiś czas temu, na najważniejszej dla mnie płycie 2009 roku, którą rychło po premierze dołączyłem do mojej kolekcji: "Dark Eyes" Tomasza Stańko. Psychodeliczna i odrealniona gitara Duńczyka na "Terminal 7" przez długi czas była dla mnie najważniejszym fragmentem płyty.

    W zeszłą sobotę, z okazji cyklu koncertów odbywających się w Narodowym Forum Muzyki pod szyldem Jazztopad, Jakobowi Bro towarzyszyła na perkusjonaliach moja ulubienica o polskich (nawet jeżeli dość zagmatwanych) korzeniach, Marilyn Mazur, oraz Arve Henriksen - jak się szybko okazało multiinstrumentalista obsługujący głównie saksofony, instrumenty elektroniczne oraz użyczający swojego rewelacyjnego głosu o imponującej skali. Tak się stało, że pomimo, iż Jakob był leaderem, ja przyjechałem głównie dla Marilyn, ale to w rezultacie Arve zaskarbił moje serce.

    IMG_5542.jpeg.3c2f1314fd732314f1e3a5d944ef9af0.jpeg

    Koncert nie był w pełni reprezentacyjny dla muzyki Bro bo na pierwszy plan wysunęła się elektronika i wokalizy Arve i Jakob paradoksalnie pozostawał z boku, zahipnotyzowany, we własnym świecie. Dużo bardziej reprezentacyjna dla twórczości artysty jest jednak świeżo wydana koncertowa płyta Strands (Live) będąca zapisem bardzo podobnego materiału, która ukazała się bodaj dzień przed wrocławskim wydarzeniem. Piszę "bardzo podobnego", bo na płycie, jako pełnoprawny muzyk projektu wystąpił Palle Mikkelborg (pisałem o nim wspominając płytę Shankara czy dokonania Rypdala), który z niewyjaśnionych przyczyn na koncert nie przyjechał i został w ostatniej chwili zastąpiony nagrywającym dla tej samej wytwórni Norwegiem. Koncert jest zatem bogatszy głównie o wokalizy (Palle nie śpiewa) - gratka i wartość dodana dla tych, którzy uczestniczyli w jazztopadowym wydarzeniu. Płytę polecam tym, którzy nie zatrzymują się wyłącznie na jazzie jaki znamy od kilku dekad, ale są wystarczająco ciekawi, a może nawet otwarci, aby posłuchać jak jazz z dużym prawdopodobieństwem brzmieć może powszechnie w niedalekiej przyszłości.

    Jakob Bro - Strands (Live), 2023. Polecam:

    IMG_5634.jpeg.acc0396c7d56cb7096aa0c5adf8950c0.jpeg

    • Lubię to 2
  5. Kto lubi czyste, harmonijne, równo przycięte i bezpieczne muzyczne parki, raczej na spacer pomiędzy te nuty się nie wybierze. Kto woli jednak dźwiękowe pejzaże pełne stylistycznych aberracji o szaleństwo się ocierających - wskoczy pomiędzy te pięciolinie jak w ogień.

    Filharmonia im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie. Pierwszy koncert w Polsce z materiałem z najnowszej płyty. Jeszcze ciepłej: wczoraj premiera, zresztą w dniu koncertu właśnie.

    Leszek Możdżer: fortepian strojony na 442HZ, fortepian strojony na 432HZ, pianino preparowane. Adam Bałdych: skrzypce, skrzypce renesansowe

    Piękny koncert, nie wiem czy nie najlepszy na jakim kiedykolwiek byłem. Wzruszający. Do głębi poruszający. Mistrzowsko wykonany. Z okrasą humorystycznej konferansjerki głównie Leszka ale również Adama. Rzadko doświadczana uczta tej próby, Sztuka saute. Bez udziwnień. Naga. Mocna. Doświadczenie będące zarówno codą jak i początkiem. Cezura wyraźnie dzieląca rozdziały w życiu melomana. Po takim doświadczeniu jest już tylko to co przed i to co po.

    IMG_5347.jpeg.216b67e2197f030a06d53fb2402e2c73.jpeg

    Adama Bałdycha widziałem już wcześniej w innej konstelacji. Na Możdżera dotrzeć nigdy wcześniej mi się nie udało. A bo za daleko. Ale najczęściej biletów brak. Tym razem, rzutem na taśmę kupiłem ostatni bilet. Tak przynajmniej pokazywała strona internetowa. Rząd 9, miejsce 9. Suma cyfr stroju drugiego fortepianu Możdżera (432HZ), daje 9 - co muzyk nazwał szczęśliwą liczbą. Dla mnie na pewno. Ponoć przypadków nie ma.

    Polecam.

    IMG_5348.jpeg.6137be453025b5ac6fa5254be061eeb5.jpeg

    • Lubię to 3
    • Gratulacje 1
  6. Shankar (w języku sanskrit "Przynoszący Szczęście") to imię, które nosi wielu znanych artystów. Nawet zawężając do muzyki, jest ich kilku, z czego dwóch znanych mi bliżej.

    Chronologicznie zacząć należy od legendarnego Ravi Shankara. Ten znany na całym świecie wirtuoz gry na sitarze podczas swojej bardzo długiej kariery grywał z takimi tuzami jak George Harrison, Phillip Glass, czy Yehudi Menuhin. W 1969r zagrał też na Woodstock. Uważa się, że Ravi Shankar jako pierwszy na taką skalę zaszczepił muzykę indyjską w Europie i USA. Prywatnie był ojcem znanych artystek: Anoushki Shankar i Nory Jones. Jednak piszę o Ravi tylko dlatego, żeby nie mylić go z tym, który jest bohaterem niniejszego wpisu.

    A jest nim Lakshminarayan Shankar, który często zwykł podpisywać się po prostu jako Shankar (lub L. Shankar czy Shenkar). Skrzypek, postać absolutnie niezwykła. Jego muzyczni koledzy to między innymi Frank Zappa, Ornette Colaman, John MacLaughlin, Sting, Elton John, Eric Clapton, Phil Collins, Bruce Springsteen, i wielu innych. Ja po raz pierwszy poznałem go wiele lat temu na Petera Gaberiela "Passion: The Last Temptation of Christ" (1989), którego to Shankar soundtracka był istotnym współtwórcą. Oraz na „Passion – Sources” za które dostał Grammy.

    AmnestyInternationalWorldTourShenkarYoussouDNourStingBruceSpringsteen.png.6e2a72b8f18f34d347bb6d1ecd02038f.png

    Amnesty International World Tour (od lewej: Shankar, Youssou N'Dour, Sting, Bruce Springsteen)

     

    Mnie interesuje głównie solowa twórczość artysty. A że nagrywał też dla ECM to jest mi do niego szczególnie blisko. Kupiłem niedawno jego płytę z 1983 roku pod tytułem "Vision". I po latach L. Shankar wrócił na moje "salony". Skład płyty prosty i klarowny, bo to trio: Shankar: 10-cio strunowe dwugryfowe skrzypce oraz instrumenty perkusyjne, Jan Garbarek: saksofony (sopran, tenor, bas), instrumenty perkusyjne, oraz Palle Mikkelborg (grywał chociażby z Terije Rypdalem na jego najlepszych płytach): trąbka i skrzydłówka.

    Na płycie pięć utworów utrzymanych w bardzo spójnym, onirycznym a miejscami nawet złowieszczym klimacie. Głównie za sprawą specyficznego prowadzenia skrzypiec, których dźwięki ścielą się niepokojąco niczym mgła spowijając kompozycje mroczną aurą. Tylko utwory pierwszy i czwarty nieco wyłamują się z konwencji i mamy wrażenie jakby w tej mrocznej krainie na moment zaświeciło słońce. Shankar na dziesięciu strunach swoich niezwykłych skrzypiec misternie tworzy gęste pajęczyny dźwięków jedynie gdzieniegdzie, jakby dla urozmaicenia, sięgając do techniki arpeggio. Ale i wówczas dźwięk instrumentu doprawiony efektami ‘flanger” i „hall” (lub bardzo podobnymi) nadaje utworom aurę senności i niesamowitości. Panowie na „dęciakach” też nie próżnują. Na szczególną uwagę zasługuje gra Garbarka, który gra inaczej niż zwykle (mam wrażenie, że bliżej mu tutaj do tego co zaprezentował na Esoteric Circle) czarując pełnymi żaru i dynamiki improwizacjami (szczególnie na 1 i 4). Mikkelborg na trąbce, a w utworze trzecim również skrzydłówce, prezentuje równie dojrzałe pasaże pozostając moim zdaniem jednak zawsze nieco w cieniu pozostałych muzyków. Warto również zaznaczyć, iż motywy indyjskie pomimo, że są obecne na płycie, to jednak zostały wszyte w jej tkankę wyjątkowo spójnie i nienachalnie.

    shankarecm.png.12682fa1e3b2fb8e928c98eab9fc6ed2.png

    Shankar młodszy (sesje dla ECM)...

    shankar2.png.1018768c92a1d202f2c23c1e156ca34b.png

    ...i starszy.

     

    Tytuł „Vision” pasuje do płyty jak ulał bo jest ona niezwykle przestrzenna, niespokojna, transowa, a miejscami nawet apokaliptyczna. Nigdy nie osiągnęła takiego rozgłosu jak wydana dwa lata po niej „Song for Everyone” (ECM 1985) ale ja lubię „Vision” chyba nawet bardziej. Szczególnie za jej dziwność, niesamowitość, odrealnienie, oraz za to, że pozostawia sporo miejsca na osobiste interpretacje i rozmyślania. Za to, że przy każdym przesłuchaniu można dotrzeć gdzie indziej. Recenzent The New York Times napisał o niej: „This is pleasant music for late-night dreaming”. Nic dodać nic ująć. Polecam zatem tę płytę do słuchania i marzenia nocą.

    Shankar – Vision (ECM 1983)

    IMG_3930.jpeg.ccd47f8bbb76d03efc98004a61e3acad.jpeg

    • Lubię to 5
  7. 18 minut temu, Kraft napisał:

    Ja ich postrzegam jako niewolników. Niewolników konsumpcjonizmu. Są gotowi się zaharować, byle tylko kupić sobie wszystko to, do czego namawiają ich reklamy.  

    Uogólnienie, ale do pewnej warstwy społeczeństwa pasuje jak ulał. Nie tylko zresztą w US;)

  8. 9 godzin temu, Rafał S napisał:

    Sam nie wiem, co mnie najbardziej kusi muzycznie w Stanach. Zarówno stereotypy skojarzeniowe, jak i pewne anomalie i paradoksy.

    Mnie też ale nie tylko muzyczne. Poniżej moje ulubione zdjęcie jednego z najwybitniejszych fotografików, Tomasza Tomaszewskiego, które za pomocą jednego kadru ukazuje to co w Stanach najważniejsze: różnorodność.

    IMG_3369.jpeg.ac9f66e05fe53d4eef52ff086b42c36e.jpeg

    Stany to przecież rebelia. I bezgraniczne, czasem na granicy groteski ukochanie wolności. Oraz bodaj drugi po Nowej Zelandii tak liberalny system z niemal zerowym interwencjonizmem ze strony państwa.

    Zaczęło się przecież od Boston Tea Party - właśnie od buntu, zrzucania brytyjskich kajdan. Wybrania swojej własnej drogi i wizji Ameryki. Gdyby nie ten incydent, to dwa wieki później Sting z pewnością nie zaśpiewałby „I don’t drink coffee, I take tea, my dear…”.

  9. Jeszcze nie byłem w Stanach choć ciągnie mnie tam okropnie. Choć powiedzieć „Stany” to jak powiedzieć „Europa”: to spory kawał lądu i stwierdzenie mało precyzyjne. Czym innym będzie pikantny i spocony Texas a czym innym spokojne i trawiaste Wisconsin. Kentucky rozkołysane w rytm country czy zmrożony stan Waszyngton gdzie rozgrzewać się trzeba Bourbonem i ostrymi gitarowymi riffami. Itd, itp.

    Jadąc na południe od umownego centrum US natrafimy na mały stan Oklahoma. Za sprawą niejakiego J. J. Cale’a, pochwalić się on może tzw. „Tulsa Sound”, który jest luźną mieszanką bluesa, nowoczesnego rock’n rolla (rockabilly), country, a nawet jazzu. Słowem: pachnie to Stanami jak nie wiem…

    Póki co nie mogę tam być fizycznie ale od czego mam wyobraźnię gdy w tle przygrywa Cale…

    Ależ to brzmi… czysta przyjemność.

    J. J. Cale - To Tulsa and Back (2004)

    IMG_3368.jpeg.ed22d40a4f8c37732d04e093ff69d802.jpeg

    • Lubię to 2
  10. 22 godziny temu, Rafał S napisał:

    Specjalnie dla @sonique ;) , choć myślę, że i inni też mogą tu znaleźć coś dla siebie. :)

    Prześladujesz mnie tym banjonistą czy tam banjomanem. To już drugi raz! ;)

    Przyznam, że jestem pełen podziwu ile klimatu można wyczarować z tamburyna na kiju…;)

  11. 2 godziny temu, Rafał S napisał:

    Marcin, proszę, odstaw te kolumny na trochę, bo są niebezpieczne. 

    Żebyś wiedział. Aktualnie przesłuchuję wszystkie swoje płyty od oczątku bo takich ich nie znałem…;)

    Czuję się jak uczestnik „Święta Melomana”, które zamiast trwać jedno popołudnie rozciągnęło się na długie tygodnie…;)

    2 godziny temu, Rafał S napisał:

    Najpierw "jaką płytę teraz słucham", a teraz jeszcze regionalne "zaglądnięcia". ;)

    Wahałem się chwilę przy „jaką płytę” ale szkoda mi było czasu na zastanawianie bo fajny kawałek AP podawały…;)

    A „zalukania” zmieniłem w ostatniej chwili na „zaglądnięcia”. Cieszmy się tym co mamy bo może być gorzej…;)

    W zasadzie tyle czasu na dobę spędzam z AP, że to aż dziwne, że pisząc nie wrzucam jeszcze czasownika w trzeciej formie na koniec zdania…;)

    • Lubię to 2
  12. 3 godziny temu, Adi777 napisał:

    Szczerze? Mój mózg jeszcze śpi 😆, także naprawdę nie wiem, ale miło, że aż tak Ci się spodobała 🙂

    Wczoraj wrzuciłem ją po wielu miesiącach niesłuchania. Po raz kolejny stwierdzam, że to muzyka idealnie dopasowana do moich obecnych zainteresowań. No i jest tam też oczywiście zjawiskowy klarnet (basowy)…

    IMG_3333.jpeg.dfdf7a3a3ff473d4c6f5727fac133d52.jpeg

    1 godzinę temu, Rafał S napisał:

    Nie wiem, czy Pat byłby szczęśliwy z Twojego wyboru tak wczesnej płyty. To tak, jakbyś zanegował blisko pół wieku jego rozwoju artystycznego. ;)

    Sorry Pat… ale Twoja pierwsza moją pierwszą…;)

    Lubię też wiele innych, np. nie wiem czy nie na równi „Watercolors”… - a fuj, jaki brzydki ten amerykański angielski dla oka… przecież brytyjskie „Watercolours” wyglądałoby dużo ładniej i wyszukanie…;)

    3 godziny temu, MMarek napisał:

    Dawać, dawać Panowie tytuł, sam chętnie posłucham :) 

    Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Na Twoich B&W powinien zabrzmieć piękny bas, taki jak lubię…;)

    • Lubię to 1
  13. @Adi777, jak Cię znam to już dawno śpisz… a że sen to zdrowie… to nie będę Ci żałował… śpij więc a ja tu po raz kolejny słucham sobie jednej z Twoich minionych „polecajek”. I nadziwić się nie mogę jak mnie nią wyczułeś… została moją najulubieńszą jazzową płytą. A klub ten nieliczny i hermetyczny. Jak na klubik „achów i ochów” przystało. Jest tu John Abercrombie „Timeless”, Pat Metheny „Bright Size Life”, Tomasz Stańko „Balladyna”, Jan Garbarek „Afric Pepperbird”, Dave Holland „Conference of Birds”, Julian Priester Pepo Mtoto „Love, Love”, Keith Jarrett „Nude Ants”, Terje Rypdal „What Comes After”, i kilku innych świrów, którzy ciągną za moje najwrażliwsze struny. Domyślasz się, jaką płytę teraz słucham?

    • Lubię to 1
  14. Ralph Kamiński to moim zdaniem jeden z absolutnie nielicznych obecnie interesujących polskich artystów mainstreamowych. Facet o  charakterystycznym i rozpoznawalnym sposobie śpiewania. Piszący ciekawe teksty i niebanalną muzykę (jak na pop). Co więcej, o kapitalnym image’u, który świadczy raz o jego świetnym wyczuciu chwili ale przede wszystkim o odwadze. Po zaprzestaniu działalności muzycznej przez Lilly Hates Roses oraz przede wszystkim moją największą nadzieję The Dumplings - Ralph pozostał sam. Potem, wśród „radiowych” artystów nie ma długo, długo nic. Tak mi się bynajmniej wydaje. Można dodać jeszcze Brodkę, Bokka, oraz kilku innych artystów czy zespoły ale oni jednak rewolucji nie dokonają ze względu na większą niszowość i inny target.

    Ralph pokazuje nam, że pop nie musi brzmieć jak Kortez czy Podsiadło. I chwała mu za to;)

  15. 22 minuty temu, Profi napisał:

    No i nie wiem, omen jakiś czy co? 

    IMG_20230807_215515.jpg.3d90ce85fa98d8f1d803dc87cd2bf8c4.jpg

    Włącz soundtrack z Ćmy Barowej, porządnie polej whiskey (nie whisky), wygrzeb tomik wierszy Charlesa Bukowskiego i zacznij czytać. Nie zapalaj świecy - dobra ćma to żywa ćma;)

    5 godzin temu, Wing0 napisał:

    Sporo ostatnio słucham Seala. Lubię jego wokal i spoko zrealizowane płyty.

    Screenshot_20230807-173838.png

    Muzyka jak muzyka, ale jaka okładka!!!

  16. 3 godziny temu, Grzesiek202 napisał:

    I poznam album dziś wieczorem.

    Grzesiek, w realizacji płyty brała udział niezliczona ilość artystów. Jest tu między innymi Manu Katché - coś dla Ciebie, i Jan Hasell - coś dla mnie;)

    Na początku drugiego utworu po środku sceny muzycznej wchodzi hi-hat a po chwili (po uderzeniu w crash) w prawym kanale shaker, który gra ten sam rytm. W kolumnach czy dobrych słuchawkach słychać to całkiem efektownie. Jest to jeden z bardzo wielu małych ale cieszących ucho smaczków, w które płyta obfituje. W ogóle numer drugi jest bardzo dobry. Nigdy nie pojawił się na singlu więc do znanych raczej nie należy. Płyta zachowuje sporo aury lat 80-tych ale nie zestarzała się tak jak wiele innych ejtisowych nagrań. Myślę, że sukces leży w aranżacjach, których filarem nie były ówczesne brzmienia instrumentów klawiszowych, które szybko wyszły z mody często pogrążając płyty, na których wyznaczono im dominującą rolę. Enjoy:)

  17. "Lepiej późno niż później". Bo gdybym jeszcze zwlekał parę lat to "później" mogłoby zamienić się na "wcale". Tak mi się od kilku lat dzieje, że nie wysiedzę przy muzyce rozrywkowej zbyt długo bo się po prostu dość szybko nudzę. Pojedyncze utwory - tak, całe płyty - "no way". Nie jest to fajne ale jest. Nie walczę z tym. Akceptuję. Może kiedyś ta tendencja się zatrzyma. A może nawet zawróci. Na szczęście jest w czym wybierać aby tym stanem rzeczy się zbytnio nie smucić. Dlatego po mainstream sięgam bardzo rzadko. Zaraz zaraz, mainstream? No tak... mainstream lat 80-tych powinienem dodać (ewentualnie 70-tych lub maksymalnie 90-tych) bo do tego obecnego nie mam odwagi podejść. Byłem w piątek w EMPIK-u i kilka osób jedynie przy HipHop-ie. Pozostałe aleje płytowe wypełniał przeciąg. I ja.

    Tears For Fears - The Seeds of Love (1989). Pierwsze w życiu przesłuchanie w całości. To "w całości" jest istotne bo na singlach promujących krążek pojawiła się dokładnie jego połowa czyli cztery utwory. No ale druga połowa, niczym niewidoczna strona Księżyca, nigdy nie była mi znana. A i w sumie te znane, singlowe utwory, kurz demencji przyprószył i chętnie je odświeżyłem.

    Płyta - zaskoczenie. Jest świetna! Bardzo dobrze zrealizowana, ciekawie zaaranżowana i zagrana. Ze świetnymi i rozbudowanymi partiami instrumentalnymi ale i wokalnymi. Jest gęsto. Te utwory świetnie się bronią po latach... aż 34. Byłem nastolatkiem gdy płyta została wydana, i choć kilka utworów zawsze mi się podobało, to fanem Tears For Fears nigdy nie byłem (ktoś w ogóle był?). Nie wiem czy zespół osiągnął sukces komercyjny po jej  wydaniu ale czytałem (piszę z pamięci), że sesja kosztowała milion Funtów vs kilkadziesiąt tysięcy wydanych przy nagrywaniu poprzedniej.

    Przy tak starej płycie, którą już pewnie wszyscy słyszeli oprócz mnie głupio mi jest napisać "polecam". Tak samo głupio by mi było polecać Batmana, z tego samego zresztą 1989 roku...

    IMG_3142.jpeg.dcf981018a47a9715db67aec4384d028.jpeg

    • Lubię to 3
  18. 10 minut temu, DiBatonio napisał:

    Te wszystkie informacje mam np. w apce do DAC/Streamera, tablet w ręce i okularów nie potrzebuję.

    Wiesz… ciągłe sięganie po smartfon czy tablet jest uzależniające… ja tego nie lubię. Poza tym - jak myślę większość - lubię słuchać w półmroku. Smartfon jedynie rozprasza nie mówiąc już o tym, że łatwiej jest mimowolnie spojrzeć na ekran stramera niż co chwila wybudzać smartfon. Dla mnie ekran CXN nie jest bardzo ważny ale zdecydowanie wolę jak jest. Znacznie podnosi komunikatywność sprzętu. Tak to ujmę…

    Chociaż tak sobie myślę, że wolałbym ekran w pilocie niż na froncie streamera…;)

  19. 5 godzin temu, DiBatonio napisał:

    A do czego Ci wyświetlacz, co chcesz na nim zobaczyć z miejsca odsłuchu ?

    Zgadzam się z Tobą, że nie powinno się przeceniać roli wyświetlacza CXN ani pokładać zbyt wielkich w nim nadziei. To nie Rose, którego ostatnio widziałem w Top HiFi..

    A jednak, ja - człowiek ze średnią wadą wzroku (okulary obowiązkowo w samochodzie po zmroku) - widzę z miejsca odsłuchowego (2.5m) okładkę płyty (nie dokładnie ale do prawidłowego jej rozpoznania wystarczy), głośność (0-30), oraz to w którym momencie utworu właśnie się znajduję (długa gruba linia, której przybywa w miarę trwania kompozycji). I to są dla mnie ważne informacje i w zupełności wystarczające. Na tyle istotne, że brakuje mi ich podczas słuchania CD z CXC bo on to już ma literki jak na teście dla pilotów…;)

  20. Używam CXN 2v2 ponad trzy lata. Nigdy nie zawiódł ani sprzętowo ani software’owo (działa codziennie). Na przestrzeni lat aplikacja StreamMagic ewaluowała znacznie awansując z wystarczającej na bardzo dobrą (kiedyś była jednak zauważalnie słabsza).

    CXN jest centrum mojego systemu i w tej roli sprawdza się bardzo dobrze. Nie gorzej wygląda. Mam do niego podłączone wszystko: CD, wzmacniacz słuchawkowy, wzmacniacz stereo. Takiego go rekomenduję.

    Jeżeli jednak zamierzasz korzystać tylko z funkcji streamujących (masz już dobry DAC) to wydaje mi się, że znajdziesz dużo tańsze a też cieszące ucho rozwiązanie. Np. BlueSound lub Wiim.

    • Lubię to 1
  21. 1 godzinę temu, Adi777 napisał:

    a kolumny ogromne nie są

    B&W 702 to raczej bardzo duże paczki. Coś jak MA Silver 500… Sądzę, że nawet 706-ki by w tamtej salce dały radę.

    Moje obecne AP to niewiele ponad 60% objętości poprzednich MA Silver 500 i się w mój salon 28m2 wpasowują dużo lepiej. Pamiętaj, że 702 to już sam szczyt rodziny „7” a niektórzy mają też 80-cio metrowe salony i większe. Myślę, że dla nich właśnie powstały…

×
×
  • Utwórz nowe...