Pboczek Napisano 23 marca 2018 Udostępnij Napisano 23 marca 2018 Odsłuchałem z biblioteki TKDE "Kilimanjaro darkjazz ensemble" (2006). Dla mnie to muzyka klimatu, tła, i ma coś z D. Lynch`a. Dark jazz, jazz rap, smooth jazz, trochę się tego porobiło. Jazz jako przyprawa muzyczna szeroko dociera. Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Pboczek Napisano 28 marca 2018 Udostępnij Napisano 28 marca 2018 (edytowany) Polecę muzykę która z lekkością odrywa się od kolumn, nawet bez precyzyjnego ich ustawienia. Nie jest to co prawda czysty jazz, bo podszyty bluesem i soulem, ale z jazzem ma na pewno nie mnie wspólnego niż darkjazz, rap jazz itd. Nie wiem jak to jest - sprawdźcie - ale śpiew Niny Simon nawet ze strumienia na Ti nie potrzebuje wyszukanego rozstawienia kolumn i sprzętu, by swobodnie rozchodzić się w przestrzeń. Ostatnio z jej repertuaru zachwyca mnie album z 1966 r. "Wild is The Wind" i o nim wyżej piszę. Dla tych którym wydaje się że taka muzyka jest nie dla nich, proponuję album z 2015 r. "Nina Revisited: A Tribute To Nina Simone" gdzie utwory wykonują współczesne wokalistki i wokaliści. Proszę posłuchać, oswoić się z Nina Revisited i porównać przestrzeń i wykonanie tych samych kawałków np. na "Wild is The Wind". Edytowano 28 marca 2018 przez Pboczek Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Fafniak Napisano 28 marca 2018 Udostępnij Napisano 28 marca 2018 O! Trafiony zatopiony. Myślę że sporo osób zdziwi się pierwowzorem wykonań pewnych utworów Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Wuwuzela Napisano 28 marca 2018 Udostępnij Napisano 28 marca 2018 (edytowany) Witam Jezeli chodzi o JAZZ to kazdy ma jakies preferencje czasem trudne do opisania. Ja sklaniam sie do modern jazzu ale latwiej jest sklasyfikowac muzyke wybierajac wybitny albo wiodacy Instrument. Czasem dobrze zagrana fraza potrafi zapasc w sercu i wykonawca staje sie ulubionym. Kontrabas: uczta dla oka i ucha, czyli ESPERANZA SPALDING, Esbjörn Svensson Trio "Play Monk" ( wybitna) Pianino: LUDOVICO EINAUDI " Elements" ( obowiazkowa plyta, swietnie wyprodukowana), HIROMI "Spark" Saksofon: Jim Tomlinson " The lyric" z wokalem STACY KENT ( obowiazkowa) Klarnet: Don Byron na plycie Ralph Petersons " Ornettology" Genialna plyta z muzyka z filmu " One Night Stand" ( nigdy sie nie znudzi) Tu jest wszystko w najlepszym wydaniu. Wlaczcie utwor Nr.1,4,6 i 9, 14, tylko usiadzcie bo zwala z nog. To z tych lekkich rzeczy. A moja ulubiona odjechana plyta ( ze wzgledu na Radio Head) " Exit Music" Songs with Radio Heads. I oczywiscie Miles Davis "Bitches Brew" tak jak lubie. Pozdrawiam Edytowano 28 marca 2018 przez Wuwuzela Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Pboczek Napisano 28 marca 2018 Udostępnij Napisano 28 marca 2018 @Wuwuzela, skoro Esbjörn Svensson grają Theloniousa Monk`a, to musi być dobre trio. Ten gość potrafił zadać czadu. Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
miramo Napisano 11 maja 2018 Udostępnij Napisano 11 maja 2018 Z takich nowszych wykonawców " bardziej na topie " proponuje Michael Buble, ostatnio nagrał bardzo ładną i przyjemna dla ucha płytę Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Gość lukas3 Napisano 16 maja 2018 Udostępnij Napisano 16 maja 2018 Mam sentyment do jazzu polskiego i wykonawców takich jak Krzysztof Komeda, Michała Urbaniaka czy Annę Serafińską. Uważam, że w Polsce mamy wielu bardzo utalentowanych kompozytorów oraz muzyków i pamięć o nich należy jak najbardziej pielęgnować. Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Joe Joe Napisano 18 czerwca 2018 Udostępnij Napisano 18 czerwca 2018 Ja mogę z całego serca polecić Gregory Porter'a. Byłem na jego koncercie w Gdyni i dosłownie zabierałem szczękę z podłogi. Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Gość lukas3 Napisano 20 lipca 2018 Udostępnij Napisano 20 lipca 2018 Hej, zgadzam się. Mieszkam w 3city i wielce prawdopodobnie byłem na tym samym koncercie! Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
skorpion Napisano 5 sierpnia 2018 Udostępnij Napisano 5 sierpnia 2018 (edytowany) Witam, u mnie często gości Miles Davis, John Coltrane, Herbie Hancock, Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Wojtek Mazolewski Quintet, Marcus Miller, Antonio Carlos Jobim (Tom Jobim), Sonny Clark, jest jeszcze polski EABS oraz Niechęć, czasem Wacław Zimpel. The rippingtons - taki fussion jazz. kogo polecam, każdego, zależy co komu się podoba, ja wybieram głównie poprzez swój obecny humor Edytowano 5 sierpnia 2018 przez skorpion Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Gość Napisano 1 listopada 2018 Udostępnij Napisano 1 listopada 2018 (edytowany) Mam taką ukochaną... Ukochaną wokalistkę- Lady Day. Niektórzy uważają, że najdoskonalszym instrumentem są struny głosowe. Trudno z takim twierdzeniem polemizować, a w moim przypadku- nie chcę takiej polemiki, bo jeśli głos potrafi przykuwać uwagę melomanów intrygującą interpretacją, zachwycić barwą i doskonałą artykulacją to czemu miałbym się nie zgadzać? Tym bardziej, że wokaliści najczęściej są wiodącymi muzykami w trakcie spektaklu muzycznego Krytycy muzyczni są zgodni, że niezależnie od tego, jakiej współczesnej jazzowej (i chyba nie tylko jazzowej) wokalistki słuchamy, to słuchamy Billie Holiday… „Eleanora Harris była córką Clarence’a Holiday’a, profesjonalnego muzyka, który przez pewien czas grał na gitarze w zespole Fletchera Hendersona. […] Piosenkarka przyjęła nazwisko swojego naturalnego ojca i imię Billie od ulubionej aktorki filmowej, Billie Dove. W 1928 roku przeprowadziła się z matką z Baltimore w stanie Maryland (gdzie spędziła dzieciństwo) do Nowego Jorku, a po trzech latach utrzymywania się na różne sposoby, znalazła pracę śpiewając w nocnym klubie Harlem. Nie miała formalnego wykształcenia muzycznego, ale z instynktownym wyczuciem struktury muzycznej i bogactwem doświadczeń zebranych na poziomie podstawowym jazzu i bluesa, rozwinęła styl śpiewania, który był głęboko poruszający i indywidualny. W 1933 roku Holiday nagrała swoje pierwsze utwory z Bennym Goodmanem i innymi. Dwa lata później seria nagrań z Teddym Wilsonem i członkami zespołu Counta Basie’go przyniosła jej szersze uznanie i rozpoczęła karierę jako wiodąca piosenkarka jazzowa swoich czasów. Koncertowała z Basie’m i Artiem Shaw’em w 1937 i 1938 roku, a w ostatnim roku tworzyła w luksusowym Café Society w Nowym Jorku. Około 1940 roku zaczęła występować wyłącznie w kabaretach i w salach koncertowych. Jej nagrania z lat 1936-1942 były jej szczytowymi latami. W tym okresie była często kojarzona z saksofonistą Lesterem Youngiem, który nadał jej przydomek „Lady Day”. W 1947 roku Billie Holiday została aresztowana za posiadanie narkotyków i spędziła rok w centrum rehabilitacji. Nie będąc już w stanie uzyskać licencji kabaretowej na pracę w Nowym Jorku, Holiday zapełniała melomanami nowojorską Carnegie Hall. Kontynuowała występy na koncertach i w klubach poza Nowym Jorkiem. Podczas swoich ostatnich kilku lat odbyła kilka tras koncertowych. Ciągła walka z heroinowym nałogiem nadwyrężyła jej głos, technika pozostała na niezmiennie najwyższym poziomie. Intensywność interpretacji sprawiła, że najbardziej banalne liryki były bardzo głębokie. Wśród utożsamianych z nią utworów można wymienić: „Strange Fruit”, „Fine and Mellow”, „The Man I Love”, „Billie’s Blues”, „God Bless the Child” oraz „I Wanted on the Moon”. Profesjonalny i prywatny kontakt z Youngem był naznaczony jednymi z najlepszych nagrań interakcji między linią wokalną a instrumentalnym obbligato. W 1956 r. napisała autobiografię „Lady Sings the Blues” (z Williamem Duftym), która została nakręcona w filmie z Dianą Ross w 1972 r. Zdrowie wakacje zaczęło zawodzić z powodu nadużywania narkotyków i alkoholu, a zmarła w 1959” Billie Holiday rozpoczęła swoją karierę nagraniową od „Riffin ‚the Scotch” (sprzedano 5000 egzemplarzy). Został ten utwór wydany na płycie- Benny Goodman And His Orchestra “Riffin’ The Scotch” / “Your Mother’s Son-In-Law”. Inne wczesne tytuły wydano pod nazwą „Teddy Wilson & His Orchestra”. Podczas swojego pobytu w zespole Wilsona Holiday śpiewała kilka taktów, a potem inni muzycy mieli solo. Wilson, jeden z najbardziej wpływowych pianistów jazzowych epoki swingowej, towarzyszył Billie Holiday częściej niż jakikolwiek inny muzyk (około 95 nagrań). Dopiero w 1936 roku Holiday zaczęła wydawać płyty pod własnym nazwiskiem jako „Billie Holiday & Her Orchestra”. Holiday przy końcu lat 30. osiągała największe swoje sukcesy komercyjne. W 1939 roku Holiday nagrała swój najważniejszy album „Strange Fruit” dla Commodore. W latach 50. XX wieku, nadużywanie narkotyków i alkoholu przez Holiday powodowały pogorszenie stanu zdrowia. Jej głos pokazywał osłabienie zdrowia- zrobił się szorstki, nie tak giętki i silny jak jeszcze 10 lat wcześniej. Ale niezrównana interpretacja późne nagrania dla Verve są wciąż bardzo popularne i nie mniej wartościowe jak jej wcześniejsze płyty dla Columbia, Commodore i Decca. John Szwed w swoim studium z 2015 roku- „Billie Holiday: The Musician and the Myth”, dowodził, że autobiografia „Lady Sings the Blues” jest trafną relacją z jej życia, choć współtwórca- William Dufty był zmuszony do czyszczenia narracji ze zbyt emocjonalnych relacji. Gdy powstała autobiografia. Holiday wydała album LP “Lady Sings the Blues” (Clef Records) w czerwcu 1956 roku. Album zawierał cztery nowe utwory „Lady Sings the Blues”, „Too Marvelous for Words”, „Willow Weep for Me”, „I Thought About You” i osiem nowych interpretacji z jej największych przebojów jakie się do tej pory ukazały. „Recenzja albumu została opublikowana przez magazyn „Billboard” 22 grudnia 1956 r., nazywając go godnym muzycznym dopełnieniem jej autobiografii. „Holiday jest teraz w dobrej formie” – napisała recenzentka – „a te nowe interpretacje zostaną docenione przez jej obserwatorów”. „Strange Fruit” i „God Bless the Child” zostały klasykami, a „Good Morning Heartache”, kolejny ponownie wydany utwór na płycie, również został odebrany pozytywnie. 10 listopada 1956 roku Holiday wystąpiła na dwóch koncertach przed wypełnionymi widowniami w Carnegie Hall. Nagrania na żywo z drugiego koncertu Carnegie Hall zostały wydane na płycie Verve / HMV w Wielkiej Brytanii pod koniec 1961 roku pod tytułem The Essential Billie Holiday. 13 utworów zawartych na tym albumie zawierało własne utwory „I Love My Man”, „Do not Explain” i „Fine and Mellow” oraz inne utwory blisko z nią związane, w tym „Body and Soul”, „My Man „i” Lady Sings the Blues „(jej teksty towarzyszą melodii pianisty Herbiego Nicholsa).[…] Krytyk Nat Hentoff z czasopisma DownBeat, […] napisał o występie Holiday: Przez całą noc Billie była w lepszej formie, niż to miało miejsce w ostatnich latach jej życia. Nie tylko zapewniała odpowiednie frazowanie i intonację; ale było też ciepło, wyczuwalna chęć dotarcia do publiczności. I był kpiący dowcip. Na jej ustach często pojawiał się uśmiech […] Beat płynął w jej wyjątkowo pokrętnym, elastycznym sposobie narracji; słowa stały się jej własnymi doświadczeniami i wszystkie dźwięki Lady- tekstura, stalowa i jednocześnie miękka; głos, który był prawie nie do zniesienia mądry w przez doświadczenie, a jednak wciąż dziecinny […] To była noc, kiedy Billie była na szczycie, bez wątpienia najlepsza i najuczciwsza żyjąca piosenkarka jazzowa. Jej występ „Fine and Mellow” w programie CBS „The Sound of Jazz” jest niezapomniany ze względu na jej grę ze swoim długoletnim przyjacielem Lesterem Youngiem. Oboje mieli mniej niż dwa lata do śmierci. Young zmarł w marcu 1959 r. [Billie Holiday umarła w lipcu 1959 roku] Holiday chciała śpiewać na jego pogrzebie, ale jej prośba została odrzucona…”.[2] „Billie Holiday Sings” (MGC-118), 10-calowa winylowa płyta LP, wydana przez Clef Records w 1952 roku, była jej pierwszym albumem Billie Holiday z oryginalnym materiałem, po kilku kompilacjach wydanych wcześniej jako 78. obrotowe LP dla Columbia, Commodore i Decca. To też pierwsze nagrania dla Normana Granza (vide- „producenci płytowi (N. Granz)”). W 1956 roku, kiedy 10-calowy format został wycofany, album został ponownie wydany przez Clef Records jako „Solitude” (MG C-690) z czterema dodatkowymi utworami nagranymi podczas drugiej sesji w kwietniu 1952 roku z tymi samymi muzykami. Poprzednie nagrania Billie Holiday, szczególnie z Lesterem Youngem, są słusznie gloryfikowane, ale te dla Verve, która specjalizowała się w wydawaniu albumów studyjnych, jest odpowiedzią na ówczesne tendencje- „czas kompilacji minął”, czas popularności singli też pomału mijał. Norman Granz wiedział, jak sprawić, by Lady Day czuła się komfortowo w studio. Granz, choć szanował to, że Holiday lubi niektóre utwory z tych już wykonywanych wcześniej, skoncentrował się na nagraniu świetnych nowych piosenek. Producent zapewnił też genialne zespoły wspierające ją w studio z Teddy Wilsonem na czele. Jednocześnie pojawienie się LP pozwoliło na dłuższe czasy występów z większa ilością improwizacji… To była luksusowa sytuacja dla jazzowych muzyków. Wraz z tytułem „Solitude” Verve sprzedawał nagrania mistycznej Billie Holiday- w ten sposób fani muzyki mogli kupić autentyczność, ściskając w rekach dźwiękową biblię, może dla próby ukojenia starganej duszy. Podejście Billie Holiday do piosenek jest bardziej emocjonalnie pozytywne niż jej wizerunek, potrafi bowiem skupić na sobie (dzięki celnej interpretacji) uwagę i tym przysłonić życiowe rozterki słuchaczy. Zamiast rozczulać się nad sobą współczujemy opowiadającej o swoich przeżyciach. Nie wiem czy ma znaczenie to, czy wtóruje artystce Wilson czy Oscar Peterson (na tej płycie) lub inny artysta- ważne są tylko opowieści Billie Holiday. Skoro wspomniałem o Petersonie to warto zaznaczyć, że był sercem i duszą wytwórni, definiował główny nurt jazzu, był najbardziej utalentowanym pianistą jazzowym każdej epoki, a więc mógłby być olśniewającym solistą, wykonującym błyskotliwy bop, funky, bluesowym „wyjadaczem”, muzycznym innowatorem lub relaksującym mistrzem ballady… Na tej płycie jest skromnym (idealnym) akompaniatorem. Ray Brown i gitarzysta Barney Kessel kompletni muzycy z wiedzą i talentem wyjątkowym… Tu byli tylko akompaniatorami. Wielu melomanów po usłyszeniu płyty w ogóle zapomina sprawdzić kto artystce akompaniuje. Role solistyczne Holiday zamienia z saksofonistą Flipa Phillipsa, i trębaczem Charlie’go Shaversa, oni mają więcej szans, bo wokalistka wtedy milknie. W tym okresie jej życia, już schyłkowym, blask i duch młodzieńczy z głosu Billie Holiday zniknęły, a w „Solitude” zostaje to boleśnie objawione, ale to i tak nie umniejsza mistrzostwa interpretacyjnego i uczuciowości tym znaczniejszej im bardziej jej głos słabł. Następny album dla Clef Records- „An Evening with Billie Holiday” (1953 rok) nie odbiegał od poprzedniego ani stylem, ani jakością, tym bardziej, że podstawa sekcji rytmicznej: Oscar Peterson (piano, organy), Ray Brown (kontrabas) i Alvin Stoller (perkusja), się nie zmieniła (jedynie Barney Kessel się wymianiał z Freddiem Greenem przy grze na gitarze). Tenorowy saksofonista Flip Phillips zagrał tylko w dwóch utworach dając możliwość akompaniowania wspaniałej wokalistce Paulowi Quinichette. Trębacza Charliego Shaversa zastąpił Joe Newman. Podobnie jak w przypadku poprzedniego albumu 10-calowy format z 1953 roku został wycofany, ponownie wydany przez Clef w 1956 z tą samą grafiką i siedmioma z ośmiu utworami, jako dwunastocalowy LP wydano pod nazwą „Recital By Billie Holiday” (MG C-686). Utwór „Tenderly” został przeniesiony do 12-calowej kompilacji o nazwie „Solitude”. Dodano pięć dodatkowych utworów, które zostały wcześniej wydane na jej trzecim 10-calowym albumie, zatytułowanym po prostu „Billie Holiday” (MG C-161). Nagrania odbyły się w 1952 i 1954 roku. Billie Holiday nie weszła do studia nagraniowego w 1953 roku. W recenzji z 1954 roku magazyn Down Beat chwali album, pisząc: „Zestaw jest doświadczeniem wzniecającej przyjemności, która może zrobić wszystko, ale i dalej się rozwijać, bez względu na to, jak często jest odtwarzana płyta. Porównując ją z wcześniejszymi sesjami Teddy’ego Wilsona i Billie [Holiday], policzcie swoje błogosławieństwa z posiadania obu- timing, beat i jego wariacje nigdy nie przestaną być wśród siedmiu cudów jazzu.”[3] Nagrania z 10-calowej płyty zostały przez Clef ponownie wydane na dwóch różnych nowoutworzonych 12-calowych płytach kompilacyjnych. Pięć utworów dodano do ”A Recital By Billie Holiday” (MG C-686), a pozostałe trzy dodano do „Solitude” (MG C-690). ...................................... ...................................... Jeśli temat kogoś z forumowych przyjaciół zainteresował to pozwalam sobie odesłać do artykułu (który wydaje sie na warunki forum zbyt obszerny) zamieszczonego tu: Edytowano 1 listopada 2018 przez Gość Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
andy213 Napisano 29 grudnia 2019 Udostępnij Napisano 29 grudnia 2019 hey ! you should check this mixtape it's so relaxing and so beautiful Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
niewiadom Napisano 18 lipca 2023 Udostępnij Napisano 18 lipca 2023 Jestem raczej laikiem, jeśli chodzi o jazz, ale ostatnio byłem na randce i dziewczyna powiedziała, że właśnie słucha jazzu. Poprosiłem, żeby coś mi puściła. I się zakochałem. Niestety nie pamiętam, jak się nazywał ten utwór... https://www.weltbuero.at/ Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Chlorofil Napisano 18 lipca 2023 Udostępnij Napisano 18 lipca 2023 A ja polecam poniższą włoską serię, przy okazji jedne z najlepiej nagranych płyty jazzowych: https://www.discogs.com/label/348552-I-Giganti-Del-Jazz Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Meloman20 Napisano 28 listopada 2023 Udostępnij Napisano 28 listopada 2023 Wszedłem na ten wątek, a tu tyle dobroci. 🙂 Od siebie, oprócz klasyków o których już wspominaliście, mogę polecić również kilka ciekawych albumów, jakie ostatnio słucham najczęściej: Poetry – Adam Bałdych Quintet Jean Gunnar Hoff – Living Polarity - an Accustic Jazz Project Marcin Wasilewski Trio – Live McCoy Tyner – Trio Live in Gdynia Sinatra's Swingin Session, and more. Oraz news, który zapowiada się ciekawie – nowy album Passacaglia Bałdycha z udziałem Możdżera. Już pierwszy utwór jest udostępniony w streamingu. Na razie jednak chwalił nie będę, dopóki nie posłucham całego albumu. Pierwsze dźwięki jednak zacne. Moim zdaniem, albumy idealne na jesienno-zimowe wieczorne odsłuchy. 1 Odpisz, cytując Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.