Skocz do zawartości

sonique

Uczestnik
  • Zawartość

    1 038
  • Dołączył

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez sonique

  1. Ja widzę trzy obszary, z czego trzeci najbardziej obiecujący: 1. Kolumny (spodziewane małe zmiany) 2. Cyfrowa poprawa akustyki jeszcze doskonalsza (średni potencjał na poprawę) 3. Rozwój medycyny / technologii umożliwiającym poprawę / przywrócenie słuchu u człowieka (duży potencjał)
  2. Rafale, nie gniewaj się ale nie jestem pewien czy w całości wyłapałeś clou wypowiedzi kolegi. Nie wiem też czy zaprzęgając do boju całą naukową machinę z jej zaawansowanym i złożonym proceduralnie aparatem nie strzelasz z armaty do muchy - rozmawiamy wszak o domowym audio. Audio było już doskonałe kilkadziesiąt lat temu. A to co nowe, nawet gdy skonstruowane z pomocą komputerów i ultranowoczesnych materiałów, perfekcyjnie zoptymalizowane - gra często tak samo jak to kiedyś. A to i tak optymistyczny wariant, bo często gra nawet gorzej. A w ciemno można obstawiać, że jest gorzej wykonane. Myślę, że brak możliwości ewidentnego poprawienia dźwięku wynika z ograniczeń naszego słuchu (stare audio już w niemal pełni wyczerpało jego możliwości niewiele miejsca zostawiając naukowcom do poprawy). Pamiętajmy też o kwestii głuchnięcia społeczeństw. Kiedyś 50-latek, ba nawet 25-latek, statystycznie słyszał więcej. Myślę, że wobec niemal braku możliwości poprawy dźwięku w samym audio, branża tak mocno poszła w „audio voodoo” (czego kiedyś praktycznie nie było).
  3. Oczywiście, że pożyczanie sprzętu i jego słuchanie zawsze prowadzi do jakiś wniosków, pytanie tylko czy słusznych. Mało kto pisze jak testował. Każdy jednak odnotowuje co „słyszał”. Jak wiemy słyszenie słyszeniu nie równe. Nie mówiąc już, że mało kto opisuje pomieszczenie i jego adaptację lub brak oraz podstawowe parametry jak równa lub nie odległość od ścian bocznych, podbicia lub osłabienia pasma, pogłos, itp. Nic nie wiemy też o słuchu testującego. 25-latek może nie wytrzyma z Bowersami albo Monitor Audio ani chwili a 50-latek będzie się zachwycał ich wspaniałą, strzelistą górą pasma. Sprawa niejednoznaczna jak przyznasz. Jak i nasze wnioski.
  4. Wróciłem niedawno z giełdy płytowej. Miło popatrzeć jakie tłumy wciąż interesują się muzyką na nośnikach. Dobrze też wiedzieć, że nie tylko mnie dotknął ten nałóg. Przeważały winyle. Ale były też płyty CD. Niektóre piękne. Idealnie pode mnie. Za poniższe tytuły zapłaciłem łącznie tylko 130zł. Cieszę się jak dziecko. Zacząłem od Stana Getza… jest pięknie:)
  5. Nie zauważyłem takiej grupy. Zauważyłem natomiast pojedynczych audiofilów, którzy niezależnie doszli do swoich wniosków i mają potrzebę podyskutować. Jedyny raz spotkałem się tu z zachowaniem (tamten Tomek), gdzie użytkownik „męczył bułę” jak zacięta płyta, powtarzając w jednym wątku jedno i to samo, w nieskończoność, jakby obawiał się, że ktoś to przeoczy. To akurat w tamtej konkretnej sytuacji było spamowanie co też użytkownikowi wytknąłem, pomimo iż nie pisał głupio. Często nie odróżniamy chęci dyskusji od chęci popsucia wątku choć przyznaję oddziela je dość cienka linia. To forum i tak jest już przetrzebione do swoich granic. Jak kilku forumowiczów odejdzie to już nie będzie po co tu zaglądać. Szanujmy się zatem i pamiętajmy, że mamy różne doświadczenia ale też różny słuch. A jak jest między nami ktoś słyszący tak genialnie jak Andrzej Lipiński? Nie jest to przecież niemożliwe… Jednak forumowa średnia czułości słuchu leży z pewnością znacznie niżej. I urządzenia pomiarowe swoje a nasze uszy swoje… w sensie częściej się nam wydaje niż faktycznie słyszymy… szczególnie w naszej domowej akustyce…;)
  6. Jeżeli tak zrobią, to faktycznie są to wyznawcy a nie wierzący w boga, w dodatku w tym wyznawaniu słabi bo agresja (postraszenie) wynika ze słabości i strachu. Najwidoczniej ci wyznawcy potrzebują tej ideologii i poczucia wspólnoty aby zaspokoić jakieś tam swoje potrzeby niższego rzędu (bezpieczeństwo, akceptacja grupy). Prowadzi to do tego, że jest im w tym „sosie” wygodnie i przestają poszukiwać, kwestionować, myśleć krytycznie. A to jest już niebezpieczny stan…;)
  7. Vocal cords wspomagane przez larynx i glottis a modulowane za pomocą lips oraz tongue… Słowem, Dominique jest multi-organowa…;)
  8. Wiem, że było. I co z tego… gdy ja tak lubię do niej wracać. Dominique Fils-Aimé wydała pięć płyt. Ale aż siedem utworów z prezentowanego poniżej 8-songowego debiutu zajmuje ciągiem czołowe miejsca na TIDAL-owej liście najchętniej odtwarzanych utworów artystki. Dominique Fils-Aimé - Nameless Zwracają uwagę spójne i ciekawe projekty plastyczne większości płyt i singli wydawanych na przestrzeni 6 lat: Ale to co szczególnie zadziwiające, to długość poszczególnych płyt. Tak jakby artystka miała do przekazania pewną esencję. I ani kropli więcej. W myśl zasady lepiej mniej a dobrze… jakby na przekór trendom obecnego rynku muzycznego… Nameless 25:54 The Red 21:10 Stay Tuned! 39:02 Three Little Words 38:11 Our Roots Run Deep 36:36
  9. Coroczna akcja-inwentaryzacja płyt CD. Liczę artystów powyżej 10 tytułów: Artysta - tytuły, w tym krążki: 1. Keith Jarrett - 22/28 2. Tomasz Stańko - 20/21 3. Jan Garbarek - 17/19 4. John Abercrombie 17/17 5. Pat Metheny - 15/15 6. Vangelis - 14/16 7. Terje Rypdal - 14/14 8. Eberhard Weber - 11/11 Było blisko ale zabrakło aby dostać się do elity (jeden z nich prawdopodobnie nigdy się już nie dostanie): 9. Peter Gabriel 9/10 10. Simple Acoustic Trio/Marcin Wasilewski Trio - 9/9 I się cieszę… i brzuch mnie boli zarazem, gdy na to patrzę…;)
  10. Wjeżdżając do spowitego w ciemnościach i zachmurzonego Wrocławia starałem się bezskutecznie wypatrzeć gwiazdy na niebie. Chciałem wprowadzić się w odpowiedni klimat. Zawsze uważałem, że artysta, którego muzykę miałem tego wieczora usłyszeć, stworzył swój własny, mocno charakterystyczny muzyczny język wzorując się na rozgwieżdżonym niebie: skąpe, chłodne, długo wybrzmiewające dźwięki, przeszywające czarną materię dość losowo. Można nawet odnieść wrażenie, że ów Duńczyk używa dźwięków wyłącznie jako pretekstu do zwrócenia uwagi słuchacza na tło: alikwoty, wybrzmienia, pogłosy, pauzy. Jakoba Bro poznałem jakiś czas temu, na najważniejszej dla mnie płycie 2009 roku, którą rychło po premierze dołączyłem do mojej kolekcji: "Dark Eyes" Tomasza Stańko. Psychodeliczna i odrealniona gitara Duńczyka na "Terminal 7" przez długi czas była dla mnie najważniejszym fragmentem płyty. W zeszłą sobotę, z okazji cyklu koncertów odbywających się w Narodowym Forum Muzyki pod szyldem Jazztopad, Jakobowi Bro towarzyszyła na perkusjonaliach moja ulubienica o polskich (nawet jeżeli dość zagmatwanych) korzeniach, Marilyn Mazur, oraz Arve Henriksen - jak się szybko okazało multiinstrumentalista obsługujący głównie saksofony, instrumenty elektroniczne oraz użyczający swojego rewelacyjnego głosu o imponującej skali. Tak się stało, że pomimo, iż Jakob był leaderem, ja przyjechałem głównie dla Marilyn, ale to w rezultacie Arve zaskarbił moje serce. Koncert nie był w pełni reprezentacyjny dla muzyki Bro bo na pierwszy plan wysunęła się elektronika i wokalizy Arve i Jakob paradoksalnie pozostawał z boku, zahipnotyzowany, we własnym świecie. Dużo bardziej reprezentacyjna dla twórczości artysty jest jednak świeżo wydana koncertowa płyta Strands (Live) będąca zapisem bardzo podobnego materiału, która ukazała się bodaj dzień przed wrocławskim wydarzeniem. Piszę "bardzo podobnego", bo na płycie, jako pełnoprawny muzyk projektu wystąpił Palle Mikkelborg (pisałem o nim wspominając płytę Shankara czy dokonania Rypdala), który z niewyjaśnionych przyczyn na koncert nie przyjechał i został w ostatniej chwili zastąpiony nagrywającym dla tej samej wytwórni Norwegiem. Koncert jest zatem bogatszy głównie o wokalizy (Palle nie śpiewa) - gratka i wartość dodana dla tych, którzy uczestniczyli w jazztopadowym wydarzeniu. Płytę polecam tym, którzy nie zatrzymują się wyłącznie na jazzie jaki znamy od kilku dekad, ale są wystarczająco ciekawi, a może nawet otwarci, aby posłuchać jak jazz z dużym prawdopodobieństwem brzmieć może powszechnie w niedalekiej przyszłości. Jakob Bro - Strands (Live), 2023. Polecam:
  11. Kto lubi czyste, harmonijne, równo przycięte i bezpieczne muzyczne parki, raczej na spacer pomiędzy te nuty się nie wybierze. Kto woli jednak dźwiękowe pejzaże pełne stylistycznych aberracji o szaleństwo się ocierających - wskoczy pomiędzy te pięciolinie jak w ogień. Filharmonia im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie. Pierwszy koncert w Polsce z materiałem z najnowszej płyty. Jeszcze ciepłej: wczoraj premiera, zresztą w dniu koncertu właśnie. Leszek Możdżer: fortepian strojony na 442HZ, fortepian strojony na 432HZ, pianino preparowane. Adam Bałdych: skrzypce, skrzypce renesansowe Piękny koncert, nie wiem czy nie najlepszy na jakim kiedykolwiek byłem. Wzruszający. Do głębi poruszający. Mistrzowsko wykonany. Z okrasą humorystycznej konferansjerki głównie Leszka ale również Adama. Rzadko doświadczana uczta tej próby, Sztuka saute. Bez udziwnień. Naga. Mocna. Doświadczenie będące zarówno codą jak i początkiem. Cezura wyraźnie dzieląca rozdziały w życiu melomana. Po takim doświadczeniu jest już tylko to co przed i to co po. Adama Bałdycha widziałem już wcześniej w innej konstelacji. Na Możdżera dotrzeć nigdy wcześniej mi się nie udało. A bo za daleko. Ale najczęściej biletów brak. Tym razem, rzutem na taśmę kupiłem ostatni bilet. Tak przynajmniej pokazywała strona internetowa. Rząd 9, miejsce 9. Suma cyfr stroju drugiego fortepianu Możdżera (432HZ), daje 9 - co muzyk nazwał szczęśliwą liczbą. Dla mnie na pewno. Ponoć przypadków nie ma. Polecam.
  12. Shankar (w języku sanskrit "Przynoszący Szczęście") to imię, które nosi wielu znanych artystów. Nawet zawężając do muzyki, jest ich kilku, z czego dwóch znanych mi bliżej. Chronologicznie zacząć należy od legendarnego Ravi Shankara. Ten znany na całym świecie wirtuoz gry na sitarze podczas swojej bardzo długiej kariery grywał z takimi tuzami jak George Harrison, Phillip Glass, czy Yehudi Menuhin. W 1969r zagrał też na Woodstock. Uważa się, że Ravi Shankar jako pierwszy na taką skalę zaszczepił muzykę indyjską w Europie i USA. Prywatnie był ojcem znanych artystek: Anoushki Shankar i Nory Jones. Jednak piszę o Ravi tylko dlatego, żeby nie mylić go z tym, który jest bohaterem niniejszego wpisu. A jest nim Lakshminarayan Shankar, który często zwykł podpisywać się po prostu jako Shankar (lub L. Shankar czy Shenkar). Skrzypek, postać absolutnie niezwykła. Jego muzyczni koledzy to między innymi Frank Zappa, Ornette Colaman, John MacLaughlin, Sting, Elton John, Eric Clapton, Phil Collins, Bruce Springsteen, i wielu innych. Ja po raz pierwszy poznałem go wiele lat temu na Petera Gaberiela "Passion: The Last Temptation of Christ" (1989), którego to Shankar soundtracka był istotnym współtwórcą. Oraz na „Passion – Sources” za które dostał Grammy. Amnesty International World Tour (od lewej: Shankar, Youssou N'Dour, Sting, Bruce Springsteen) Mnie interesuje głównie solowa twórczość artysty. A że nagrywał też dla ECM to jest mi do niego szczególnie blisko. Kupiłem niedawno jego płytę z 1983 roku pod tytułem "Vision". I po latach L. Shankar wrócił na moje "salony". Skład płyty prosty i klarowny, bo to trio: Shankar: 10-cio strunowe dwugryfowe skrzypce oraz instrumenty perkusyjne, Jan Garbarek: saksofony (sopran, tenor, bas), instrumenty perkusyjne, oraz Palle Mikkelborg (grywał chociażby z Terije Rypdalem na jego najlepszych płytach): trąbka i skrzydłówka. Na płycie pięć utworów utrzymanych w bardzo spójnym, onirycznym a miejscami nawet złowieszczym klimacie. Głównie za sprawą specyficznego prowadzenia skrzypiec, których dźwięki ścielą się niepokojąco niczym mgła spowijając kompozycje mroczną aurą. Tylko utwory pierwszy i czwarty nieco wyłamują się z konwencji i mamy wrażenie jakby w tej mrocznej krainie na moment zaświeciło słońce. Shankar na dziesięciu strunach swoich niezwykłych skrzypiec misternie tworzy gęste pajęczyny dźwięków jedynie gdzieniegdzie, jakby dla urozmaicenia, sięgając do techniki arpeggio. Ale i wówczas dźwięk instrumentu doprawiony efektami ‘flanger” i „hall” (lub bardzo podobnymi) nadaje utworom aurę senności i niesamowitości. Panowie na „dęciakach” też nie próżnują. Na szczególną uwagę zasługuje gra Garbarka, który gra inaczej niż zwykle (mam wrażenie, że bliżej mu tutaj do tego co zaprezentował na Esoteric Circle) czarując pełnymi żaru i dynamiki improwizacjami (szczególnie na 1 i 4). Mikkelborg na trąbce, a w utworze trzecim również skrzydłówce, prezentuje równie dojrzałe pasaże pozostając moim zdaniem jednak zawsze nieco w cieniu pozostałych muzyków. Warto również zaznaczyć, iż motywy indyjskie pomimo, że są obecne na płycie, to jednak zostały wszyte w jej tkankę wyjątkowo spójnie i nienachalnie. Shankar młodszy (sesje dla ECM)... ...i starszy. Tytuł „Vision” pasuje do płyty jak ulał bo jest ona niezwykle przestrzenna, niespokojna, transowa, a miejscami nawet apokaliptyczna. Nigdy nie osiągnęła takiego rozgłosu jak wydana dwa lata po niej „Song for Everyone” (ECM 1985) ale ja lubię „Vision” chyba nawet bardziej. Szczególnie za jej dziwność, niesamowitość, odrealnienie, oraz za to, że pozostawia sporo miejsca na osobiste interpretacje i rozmyślania. Za to, że przy każdym przesłuchaniu można dotrzeć gdzie indziej. Recenzent The New York Times napisał o niej: „This is pleasant music for late-night dreaming”. Nic dodać nic ująć. Polecam zatem tę płytę do słuchania i marzenia nocą. Shankar – Vision (ECM 1983)
  13. Importujesz kulturę amerykańską;) Ale fakt, ładne. Dzięki, nie znałem.
  14. W przeważającej mierze to sami importerzy zabiegają o amerykański towar. Szczególnie w Europie.
  15. Uogólnienie, ale do pewnej warstwy społeczeństwa pasuje jak ulał. Nie tylko zresztą w US;)
  16. Mnie też ale nie tylko muzyczne. Poniżej moje ulubione zdjęcie jednego z najwybitniejszych fotografików, Tomasza Tomaszewskiego, które za pomocą jednego kadru ukazuje to co w Stanach najważniejsze: różnorodność. Stany to przecież rebelia. I bezgraniczne, czasem na granicy groteski ukochanie wolności. Oraz bodaj drugi po Nowej Zelandii tak liberalny system z niemal zerowym interwencjonizmem ze strony państwa. Zaczęło się przecież od Boston Tea Party - właśnie od buntu, zrzucania brytyjskich kajdan. Wybrania swojej własnej drogi i wizji Ameryki. Gdyby nie ten incydent, to dwa wieki później Sting z pewnością nie zaśpiewałby „I don’t drink coffee, I take tea, my dear…”.
  17. Jeszcze nie byłem w Stanach choć ciągnie mnie tam okropnie. Choć powiedzieć „Stany” to jak powiedzieć „Europa”: to spory kawał lądu i stwierdzenie mało precyzyjne. Czym innym będzie pikantny i spocony Texas a czym innym spokojne i trawiaste Wisconsin. Kentucky rozkołysane w rytm country czy zmrożony stan Waszyngton gdzie rozgrzewać się trzeba Bourbonem i ostrymi gitarowymi riffami. Itd, itp. Jadąc na południe od umownego centrum US natrafimy na mały stan Oklahoma. Za sprawą niejakiego J. J. Cale’a, pochwalić się on może tzw. „Tulsa Sound”, który jest luźną mieszanką bluesa, nowoczesnego rock’n rolla (rockabilly), country, a nawet jazzu. Słowem: pachnie to Stanami jak nie wiem… Póki co nie mogę tam być fizycznie ale od czego mam wyobraźnię gdy w tle przygrywa Cale… Ależ to brzmi… czysta przyjemność. J. J. Cale - To Tulsa and Back (2004)
  18. Prześladujesz mnie tym banjonistą czy tam banjomanem. To już drugi raz! Przyznam, że jestem pełen podziwu ile klimatu można wyczarować z tamburyna na kiju…;)
  19. Żebyś wiedział. Aktualnie przesłuchuję wszystkie swoje płyty od oczątku bo takich ich nie znałem…;) Czuję się jak uczestnik „Święta Melomana”, które zamiast trwać jedno popołudnie rozciągnęło się na długie tygodnie…;) Wahałem się chwilę przy „jaką płytę” ale szkoda mi było czasu na zastanawianie bo fajny kawałek AP podawały…;) A „zalukania” zmieniłem w ostatniej chwili na „zaglądnięcia”. Cieszmy się tym co mamy bo może być gorzej…;) W zasadzie tyle czasu na dobę spędzam z AP, że to aż dziwne, że pisząc nie wrzucam jeszcze czasownika w trzeciej formie na koniec zdania…;)
  20. PS. Te Audio Physic brzmią tak fajnie, że moja frekwencja zaglądnięć na forum drastycznie spadła…;)
  21. Wczoraj wrzuciłem ją po wielu miesiącach niesłuchania. Po raz kolejny stwierdzam, że to muzyka idealnie dopasowana do moich obecnych zainteresowań. No i jest tam też oczywiście zjawiskowy klarnet (basowy)… Sorry Pat… ale Twoja pierwsza moją pierwszą…;) Lubię też wiele innych, np. nie wiem czy nie na równi „Watercolors”… - a fuj, jaki brzydki ten amerykański angielski dla oka… przecież brytyjskie „Watercolours” wyglądałoby dużo ładniej i wyszukanie…;) Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Na Twoich B&W powinien zabrzmieć piękny bas, taki jak lubię…;)
  22. @Adi777, jak Cię znam to już dawno śpisz… a że sen to zdrowie… to nie będę Ci żałował… śpij więc a ja tu po raz kolejny słucham sobie jednej z Twoich minionych „polecajek”. I nadziwić się nie mogę jak mnie nią wyczułeś… została moją najulubieńszą jazzową płytą. A klub ten nieliczny i hermetyczny. Jak na klubik „achów i ochów” przystało. Jest tu John Abercrombie „Timeless”, Pat Metheny „Bright Size Life”, Tomasz Stańko „Balladyna”, Jan Garbarek „Afric Pepperbird”, Dave Holland „Conference of Birds”, Julian Priester Pepo Mtoto „Love, Love”, Keith Jarrett „Nude Ants”, Terje Rypdal „What Comes After”, i kilku innych świrów, którzy ciągną za moje najwrażliwsze struny. Domyślasz się, jaką płytę teraz słucham?
  23. Tak sobie słucham i myślę, że ten izraelsko-amerykański leader jazzowego składu perfekcyjnie władający kontrabasem i oud może się Grześkowi @Grzesiek202 spodobać. A może jeszcze komuś? Moje uszy sobie w każdym razie zaskarbił. Muzyka lekka i miła. Omer Avital - New Song
  24. Ralph Kamiński to moim zdaniem jeden z absolutnie nielicznych obecnie interesujących polskich artystów mainstreamowych. Facet o charakterystycznym i rozpoznawalnym sposobie śpiewania. Piszący ciekawe teksty i niebanalną muzykę (jak na pop). Co więcej, o kapitalnym image’u, który świadczy raz o jego świetnym wyczuciu chwili ale przede wszystkim o odwadze. Po zaprzestaniu działalności muzycznej przez Lilly Hates Roses oraz przede wszystkim moją największą nadzieję The Dumplings - Ralph pozostał sam. Potem, wśród „radiowych” artystów nie ma długo, długo nic. Tak mi się bynajmniej wydaje. Można dodać jeszcze Brodkę, Bokka, oraz kilku innych artystów czy zespoły ale oni jednak rewolucji nie dokonają ze względu na większą niszowość i inny target. Ralph pokazuje nam, że pop nie musi brzmieć jak Kortez czy Podsiadło. I chwała mu za to;)
  25. Włącz soundtrack z Ćmy Barowej, porządnie polej whiskey (nie whisky), wygrzeb tomik wierszy Charlesa Bukowskiego i zacznij czytać. Nie zapalaj świecy - dobra ćma to żywa ćma;) Muzyka jak muzyka, ale jaka okładka!!!
×
×
  • Utwórz nowe...