Skocz do zawartości

Recommended Posts

Napisano
5 minut temu, maxredaktor napisał:

Za dwa miesiące Billy z zespołem będzie w Warszawie.

Coraz mniej nam zostało gigantów z tamtego pokolenia. Wspaniale, że Billy wciąż jest w odpowiedniej formie fizycznej, żeby grać i ruszać w dalsze trasy. 100 lat Billy! :)

Napisano (edytowany)

Świetna płyta. Tylko dwa kawałki. Ale jakie! Taka mała „wprawka” do Bitches Brew, które Milesowi z pewnością powoli kiełkowało już wówczas w głowie…

Edytowano przez sonique
Napisano (edytowany)
27 minut temu, sonique napisał:

Taka mała „wprawka” do Bitches Brew, które Milesowi z pewnością powoli kiełkowało już wówczas w głowie…

Po lekturze (auto)biografii Milesa nie jestem pewien, ile z tego kiełkowało jemu samemu, a ile jego znakomitym współpracownikom. :)

Edytowano przez Rafał S
Napisano
47 minut temu, Rafał S napisał:

Po lekturze (auto)biografii Milesa nie jestem pewien, ile z tego kiełkowało jemu samemu, a ile jego znakomitym współpracownikom. :)

Pewnie kiełkowało wszystkim po trosze ale tylko jeden człowiek odważył się wziąć maczetę i wytyczyć nową drogę przez nieeksplorowany wcześniej ogród nowych dźwięków i harmonii. Reszta po prostu podążyła za nim (dając początek wielu wspaniałym zespołom i projektom). Każde nowatorskie przedsięwzięcie potrzebuje lidera. Jego roli nie umniejsza fakt, iż bez współtowarzyszy niczego by w pojedynkę nie osiągnął.

Davis wydaje mi się liderem bardzo demokratycznym. Zostawiającym wiele wolnego miejsca i swobody kolegom z zespołu. Dlatego słuchając Bitches Brew możemy czasem mieć wątpliwości czyja to na prawdę jest płyta. Bo są na niej obszerne fragmenty gdzie Miles czeka… i słucha… z trąbką zapewne opuszczoną luźno wzdłuż ciała…

Napisano (edytowany)

@sonique Marcin, to jest bardzo romantyczna wizja, ale chyba niezbyt prawdziwa. To nie była kwestia większej odwagi Milesa, tylko jego pozycji w biznesie i tego na co mógł sobie pozwolić. Poza tym, też konieczności, bo popularność czystego jazzu leciała na łeb. Wreszcie, dobrze jest mieć świadomość, że za każdym wielkim amerykańskim osiągnięciem artystycznym zawsze stoi jakiś bogaty żydowski prawnik. ;) W tym przypadku - Clive Davis - jeden z największych w branży - ówczesny szef Columbii, który skłonił Milesa do grania dla rockowej publiki z takimiż zespołami na wspólnych afiszach. Miles był początkowo niechętny.  ;)

A jeśli Milesa nie słychać przez dłuższy fragment utworu na BB, to pewnie nie było go akurat w studiu, bo zabawiał się gdzieś na boku. Przecież te dłuższe numery byłe sklejane z wielu kawałków i ścieżek. Niemniej, fajnie, że jeszcze był wtedy w formie jako trębacz, bo już parę lat później zrobiła się równia pochyła. Od strony harmonicznej, chyba jednak szczytowym okresem były płyty Drugiego Wielkiego Kwintetu. Potem postęp odbywał się głównie w sferze aranżacji, palety brzmieniowej i nowych rytmów. Jeśli chodzi o to ostatnie, to można dyskutować do którego punktu był to wciąż postęp (jego podejście do nagrywania w latach 80-tych praktycznie wykluczało interakcję między muzykami w studiu). ;)

Edytowano przez Rafał S
Napisano (edytowany)

@Rafał S, zdecydowanie zgadzam się z Tobą co do większości Twojego wpisu. Zważ jednak, że bycie liderem nie oznacza tylko posiadanie talentu i umiejętności organizacyjnych ale również (a czasem tylko) odpowiednich kontaktów, pozycji, oraz pieniędzy. Miles miał wtedy już taką pozycję, że ze swoim liderowaniem mógł zrobić co chciał. A jednak zdecydował się wynająć  Columbia Studio B na jedynie trzy dni po kilka godzin dziennie, zaprosić kogo trzeba, i nagrać arcydzieło.

Nie wiem czy w ślad za sukcesem artystycznym BB odniosła również komercyjny ale nie zdziwiłbym się gdyby sprzedawała się wówczas przeciętnie.

Sądzę też, że np. Hancock też dostałby wówczas zielone światło z Columbia na nagranie podobnej płyty. Żadna wytwórnia nie traktuje działu jazzowego jak dojnej krowy i kokosy zbija na innych gatunkach muzyki więc Herbie, Chick i inni mogli pewnie śmiało próbować. Nie mieli co prawda na nazwisko Davis ale nie byli dla wytwórni anonimowi.

Zresztą chwilę po BB Hancock wydał niemal ciurkiem Mwandishi, Crossing, i Sextant by po latach stwierdzić, że był po nich zmuszony nagrać coś co pozwoliło mu się utrzymać - tak powstała przebojowa Head Hunters. Pokazuje to o jakiej niszy jednak rozmawiamy. Słowem, wielkich pieniędzy za tym raczej nie było, o czym Columbia nie mogła nie wiedzieć.

Edytowano przez sonique
Napisano (edytowany)

@gienas - lubię takie klimaty. A pod koniec lat 70 ub wieku testowałem swoje stereo na takim trochę psychodelicznym utworze. Na płycie Chinese Restaurant jest jeszcze inna wersja tego utworu , która mnie odpowiada bardziej. Jest ostatnim utworem na płycie. Ten na zachętę do posłuchania całej płyty.

 

Edytowano przez Rega
Napisano (edytowany)

Pewnie w kraju , którym przebywasz. 

Poszukaj gdzie indziej. Grupa Krisma (Krizma, Crisma) utwór Thank You. Cała płyta jest ok. Tego słuchałem mając naście lat. Dwie wersje tego utworu - pierwszy i ostatni na płycie.

Edytowano przez Rega
Napisano

Dead Can Dance - "Ulisses" z płyty "Passage in time" swego czasu mogłem w pętli słuchać.

Potem usłyszałem Led zeppelin "House of the holy" i to już zostało... Choć w/w kapel nadal słucham

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wkleiłeś treść z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Only 75 emoji are allowed.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Poprzedni post został zachowany.   Wyczyść edytor.

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Utwórz nowe...