-
Zawartość
442 -
Dołączył
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez Miles
-
Przy okazji zamawiania innych książek z chęcią dorzuciłem do koszyka autobiografię Billie Holiday. Jednocześnie od dłuższego czasu noszę się z zamiarem zgłębienia twórczości Lady Day, lecz ciągle natrafiam na same wydawnictwa płytowe prezentujące twórczość ww.artystki w formie składanek typu "The Best Of", "Essential", "The Real..." itp,co z resztą jest typowe dla nagrań artystów z dawniejszych czasów. No a ja nie cierpię jak "największe hity" są upchnięte na hura! na jeden krążek. Zatem czy możecie polecić mi jakieś wydania bardziej albumowe niż składankowe? Wiadomo, że z uwagi na inną technologię wydawania muzyki, na jednej płycie cd z nagraniami dawnego artysty i tak będą 2,3 a może i więcej albumów zgranych ze starych płyt czy taśm. Jednak co innego kilka płyt na jednym krążku, a co innego kompilacja utworów bez ładu i składu...
-
W pracy nie opuszcza mnie napięcie, rodzaj ekscytacji, wynikające z wczorajszego odsłuchu. Na koniec dnia umieściłem w odtwarzaczu klasyczną płytę Shirley Horn - "Here's To Life" i po wcześniejszym gradzie ciosów ten był nokautujący. To jedna z tych płyt, o których można powiedzieć: najpiękniejsza muzyka jaka kiedykolwiek została nagrana. Album zasługuje na taką opinię niezależnie od twego, na jakim sprzęcie go słuchamy. Oczywiście, że tak. Jednakże wczoraj dźwięk reprodukowany przez zestaw AA + Chario ocierał się o mistycyzm. Tu nie chodzi o analizowanie poszczególnych składowych brzmienia. Tu chodzi o analizę mojego stanu psychicznego - dwanaście godzin po przesłuchaniu płyty Shirley Horn ja wciąż jestem w euforii. Zapewne ani wysokie, ani średnie, ani niskie tony nie zbliżyły się nawet do poziomu referencyjnego. Jednak całość zagrała muzykę i tyle. Takie doświadczenia przewartościowują podejście do pewnych spraw. Jeszcze kilka dni temu "cierpiałem" na myśl, ile wydam na interkonekty, choć przecież te polecone mi przez Belfra to z finansowego punktu widzenia "najniższy wymiar kary". Dziś mogę buńczucznie zapowiedzieć, że wydam tyle ile będzie trzeba bo dla takiej muzyki i takiego brzmienia - warto. Byłbym skończonym durniem, gdybym teraz się cofnął. Więc jak kable które zamierzam wypróbować nie dadzą mi 100% satysfakcji i okaże się, że trzeba drożej - trudno. To już nie chodzi o jakieś widzi-mi-się. To już jest mus. Lata pracy i przemyśleń - tego nie można zaprzepaścić będąc o krok od celu. Dobrze, że nie słuchałem Demiurga i jego krewnych, bo mogło by okazać się, że mój cel odpływa niczym spychany prądami w głąb morza...hi hi hi.
-
Od rana słucham bezustannie muzyki i utwierdzam się w przekonaniu, że przez morza i oceany dopłynąłem do lądu który jest moim przeznaczeniem. Ogarnął mnie spokój i jedyne co mnie interesuje to kolejne płyty w odtwarzaczu, choć prawdę powiedziawszy Magda Umer z Bogdanem Hołownią robią już drugie " kółko " bo nie potrafię uwolnić się od tych przepięknych piosenek. To kablisko Qed choć wygląda groźnie, zachowuje się jak wielki, charyzmatyczy i jednocześnie dobrotliwy szeryf. John Wayne we własnej osobie. To nie była efekciarska inauguracja, ze strzelaniną i mordobiciem. Szeryf dziś rano wjechał do miasteczka na gniadym koniu i natychmiast, bez jednego wystrzału, zaprowadził porządek w Chario City. Rozdzielił role, określił zadania. Starzy mieszkańcy przestali wyjeżdżać, nowi jęli się osiedlać. Chaos na zawsze opuścił osadę, zapanował ład. Dla wszystich starcza miejsca, relacje w miasteczku są klarowne i stabilne. To się nazywa charyzmatyczny stróż prawa! Najlepsze jest to, że z każdą godziną całość nabiera smaku, jak potrawa na piecu, która z czasem się "przegryza". Następny etap to powrót do domu komplementarnego cedeka, po czym weźmiemy się za interkonekty. Poziom trudności rośnie, bo już nie chodzi tylko o to, by było lepiej, ale też by niczego po drodze nie upuścić...
-
No więc akustyka sali w której słucham koncertów w moim mieście jest fatalna. Myślę, że nikogo nie urażam tym wpisem, ponieważ osoby bezpośrednio związane z rzeczoną filharmonią wiedzą to zapewne lepiej ode mnie. Co dopiero muzycy, którzy przecież czasem też zasiadają wśród publiczności. Na dniach zaczyna się poważniejszy remont tej instytucji, ponoć ktoś fachowo myśli nad akustyką, zobaczymy. Obawiam się, że akustyka może nie być priorytetem w budżecie podczas remontu. Wiadomo, liczy się wygląd, funkcjonalność itp. Adaptacji dźwiękowej - która zapewne bardzo dużo kosztuje - dla większości osób nie widać, a dla wielu również nie słychać. Takie życie. Przechodząc do konkretów: najgorzej wypadają koncerty fortepianowe, bo wysokie dźwięki tego instrumentu dają fatalny, głuchy pogłos. Za pierwszym czy drugim razem to myślałem, że osoba zapowiadająca koncert odkładając mikrofon nie wyłączyła go i tworzy się coś w rodzaju pętli. Jednak zawsze to słyszę, więc myślę,że to jednak sala. Brzmienie smyczków jest dla mnie mało selektywne, w czym utwierdziła mnie właśnie wizyta w Filharmonii Śląskiej. W Katowicach oddzielnie słyszałem dźwięki grane przez skrzypce, altówki, wiolonczele czy kontrabasy. U mnie mocno się to wszystko zlewa, choć należy nadmienić, że siedzę dalej od sceny i to też zapewne ma duży wpływ na to co słyszę. Po prostu scena jest podwyższona i siedzenie z przodu jest mało komfortowe. Myślę żeby siąść na którymś koncercie bardziej z przodu celem porównania. A nóż brzmienie będzie dla mnie lepsze. Natomiast porównanie z tym co aktualnie słyszę w domu nasunęło mi się niejako automatycznie, jak tylko skrzypek zaczął grać partie solowe. Wstydziłem się trochę napisać te słowa, które od wczoraj kołaczą mi się po głowie, albowiem nie chcę być wzięty za zarozumiałego bubka, ale niech tam: doszło do tego, że skrzypce solo lepiej brzmią u mnie w domu niż w filharmonii. A właściwie celniej jest napisać: skrzypce solo gorzej brzmią w filharmonii niż u mnie w domu.Wytłumaczę się: wzorcem przy budowaniu mojego systemu audio zawsze będzie żywe brzmienie klasycznych instrumentów. Zatem niemożliwe jest, abym miał lepszy dźwięk niż prawdziwe brzmienie instrumentów, bo nawet gdybym miał wrażenie, że gra to lepiej, to lepiej równa się inaczej, a inaczej równa się gorzej, bo przecież celem jest brzmienie rzeczywiste. Ot taki dowodzik logiczno - demagogiczny. Zatem w domu mam aktualnie wrażenie większej bezpośredniości, żywości i namacalności brzmienia skrzypiec niż na koncercie w omawianej sali, choć mam całkiem świeży system. Dźwięk skrzypiec podczas koncertu słuchany z pewnej odległości po prostu ginął z powodu braku wsparcia sali, o ile można tak to określić. No chyba że słuch mam już na tyle słaby że nie powinienem siadać dalej niż trzy metry od solisty. To też biorę pod uwagę. Zaznaczam, że wszystkie te przemyślenia to subiektywne dywagacje człowieka, który z muzyki w szkole miał marne oceny...
-
Trzeba przyznać, że polecone mi kable Qed wyglądają imponująco. Dziś po pracy przedstawię je Delphinusom i klockom AA. Specjalnych oczekiwań nie mam, bo jeszcze kilka wąskich kablowych gardeł w systemie jest. Ale kto wie...może zmiana w brzmieniu będzie dla mnie zauważalna? Na dobrą sprawę to najlepiej było by -dla stwierdzenia ich wpływu na mój system- spróbować powrotu do starych kabli, gdy już będzie w torze solidne zasilanie oraz łączówki. Taka regresywna zmiana potrafi dużo pokazać...ale nie uprzedzajmy wypadków!
-
Tak, nie dość że ocena uzależniona jest od słuchu oraz gustu słuchacza, to jeszcze od posiadanego zestawu audio. Przyznam, że nigdy nie myślałem o przestrzeni ECM-owskiej jako o rozległym areale. Zgodzę się, że w realizacjach Manfreda Eichera klubowego klimatu nie uświadczysz, ale dla mnie jest tam inny rodzaj intymnej aury. Intymnej,a zatem na pewno nie określił bym jej mianem otwartej przestrzeni. Raczej oczyma wyobraźni widziałem wysokie studio. Wysokie i dość mroczne. Jednak dotąd analitycznie nie zastanawiałem się nad przestrzenią. Podchodziłem do tego na czuja. Zatem ciekawe jak moje odczucia będą ewoluowały wraz ze zmianami wprowadzanymi w systemie. Może pewnego dnia zadzwonię do Ciebie Wpszoniaku i powiem: -Słuchaj, ten Stańko faktycznie gra na kartoflisku! Z kolei u Cheskich jak najbardziej jest łagodnie. Bardzo ciekawe jest to co napisałeś, bo do głowy by mi nie przyszło, jaka może być geneza takiego stanu rzeczy. Jednak to prawda, że prawdziwa i głęboka wiedza w danej dyscyplinie przynależy tylko temu, kto zna historyczne odniesienie dzisiejszych kwestii. No ale starczy już... bo pomyślicie że znowu kadzę. Zastanawia mnie pewna moja hipoteza : czy możemy przyjąć, że do obszaru określanego przez temat tego wątku, który mówi o płytach bardzo dobrych zarówno muzycznie jak i realizacyjnie, moglibyśmy "z urzędu" zaliczyć płyty cd wydane w latach 80. w Japonii? Dlaczego akurat w latach 80.? Myślę tak: to były początki płyt cd (nośnik miał oficjalną premierę w 1982.), więc byle czego nie wydawano. Np. w muzyce klasycznej był to czas, gdy sięgano po najwspanialsze rejestracje muzyczne wszech czasów - tylko wielkie nazwiska zasługiwały na to, by ozdobić okładki srebrnych krążków. Naturalnie niejako z automatu w kwestie techniczne jak np. jakość nośnika, jakość nagrania wkładano maksimum staranności. Volkswageny, Mercedesy i Toyoty też na początku były bardzo solidne. Wiele z nich wciąż jeździ i ma się dobrze... Dlaczego akurat wydania japońskie? Czyż Japonia nie jest ojczyzną bezkompromisowej jakości w audio? Na koniec tych rozważań w ramach przykładu pochwalę się ostatnim nabytkiem : świetny album Lee Konitza grającego w duetach z innymi znamienitymi muzykami. Made in Japan, 1986., Victor Musical Industries. Jak uruchomię wreszcie gramofon to poszukam wydania wcześniejszego, winylowego, by przekonać się, czy wydanie kompaktowe to był postęp...
-
Na tą chwilę porozumiałem się w sprawie kabli Qed Genesis Silver Spiral - z drugiej ręki, z oryginalną konfekcją zaciskanymi wtykami Qed. Jeżeli transakcja zakończy się bez niespodzianek, a moje Chario będą zadowolone, złożę wniosek w administracji o przeniesienie kolegi Wpszoniaka do działu doradczego. GRA-TU-LA-CJE! Natomiast linia obrony jak żona się dowie jest taka, że kupuję te kable z oszczędności i dla świętego spokoju - czyli precedens biednego którego nie stać na tanie buty.
-
Bardzo dziękuję Ci za konkretne rady - są bezcenne. Zapewne zakupy rozłożę w czasie. W najbliższym czasie wykonam też czynność nie wymagającą większych nakładów finansowych,a jedynie pewien nakład pracy - doprowadzę osobny kabel zasilający gniazdo używane do audio wprost z domowej rozdzielni elektrycznej . Mam już nawet wpięty na szynę nadliczbowy bezpiecznik na tą okoliczność. Zawsze to już coś. Co do celowości zapewnienia należytego zasilania opiszę krótko jeszcze jeden przypadek własny. Otóż monobloki które posiadam mają rzadką (i głupią) funkcję auto stand-by. Jak przez pewien czas, powiedzmy minutę, nie dostają po RCA prądu z przedwzmacniacza wtedy przechodzą automatycznie w stan uśpienia. Pyka jakiś tam przekaźnik i się wyłączają. Dezaktywuję tą funkcję przy pierwszej sposobności, ale to osobny temat. Tak więc pewnego świątecznego dnia, przy monoblokach wyłączonych do stanu czuwania (czerwona dioda) włączam do kontaktu w drugim końcu pokoju lampki choinkowe i słyszę załączające się pod wpływem impulsu elektrycznego wzmacniacze (zielona dioda - gotowość). Taki sam efekt, jak się okazało, dawało wyłączenie lampek z gniazdka. Mowa o zwykłych światełkach starego typu: czternaście żaróweczek połączonych szeregowo. Jednak prąd to medium które ma jeszcze przede mną wiele tajemnic, bo żeby pralka albo inna duża, ciężka, hałaśliwa i prądożerna maszyna tak mi rozrabiała to łatwiej by mi to było zrozumieć. Może trochę w najbliższych dniach poroztrząsam kwestie filtracji zakłóceń w wątku kablowym. Zapraszam elektryków i elektroników. Dziś z powodu gorączki dziecka urwałem się z samego rana z roboty, i nie wiem co się tam wyrabia, ale u mnie gra muzyka (dosłownie) i coraz bardziej mi się gra moich Chario podoba. Po zmianie wzmocnienia miałem taką obserwację, że czasem wyższa średnica gra lekko natarczywie. Co prawda liczyłem, że jak właściwy cedek wróci z serwisu to zapomnę o problemie, ale jednak mnie to lekko uwierało. (Naturalnie nie wspominam o tym w kontekście kolumn lecz elektroniki im towarzyszącej.) Dziś stwierdzam, że to mogła być nie wada, a zaleta sprzętu, który obnażył kiepskich realizatorów dźwięku. Wiadomo, że na nowym sprzęcie najlepiej słuchać dobrze nam znanych nagrań. Wtedy są punkty odniesienia, możliwość łatwiejszych porównań. Jednak gdy tyle nowych płyt czeka na komodzie aż je przesłucham, trudno się powstrzymać. Czasu na słuchanie mniej niż by się chciało, więc na nowym sprzęcie słuchałem nowych płyt. Dwa w jednym znaczy się. No i stąd możliwość, że cechy które przypisałem elektronice w rzeczywistości charakteryzowały nagrania...Dziś sięgnąłem po nieźle mi znane albumy -Diana Krall -Wallflower, Patricia Barber-Companion, Pat Metheny-One Quiet Night, Al di Meola-Plays Piazzola, Tomasz Stańko-Lontano,Freddy Cole-Le Grand Freddy i inne. Natarczywości brak. Instrumenty akustyczne - to jest to. Gitara - emocjonująca. Atak kontrabasu w ujęciu eceemowskim - szok i niedowierzanie (jak napiszą jutrzejsze wydania poczytnych tabloidów). No właśnie. Czytając mnogie recenzje hifi można odnieść wrażenie, że kontrolowany bas jest tam, gdzie jest go mało. Zawsze wtedy czytam: "Może i bas nie schodzi zbyt nisko i nie występuje zbyt obficie, ale za to jest dobrze kontrolowany". Że niby coś za coś - takie tam farmazony. No więc oświadczam: z podstawkowych Chario można mieć nie tylko basu po sufit, ale będzie to bas pod pełną kontrolą kontrabasisty - znaczy się on -muzyk- gra i jak chce, to jest dużo i mocno, a jak chce jest cicho i lekko. Kontrabasista decyduje, a nie "przyroda". No i o to chyba w odtwarzaniu niskich częstotliwości chodzi, no nie? Jedyne czego mi dziś brakuje, to blask i szczegółowość góry pasma. Jest nazbyt matowo w dobrych realizacjach. Oczywiście przyjdzie cedek, przyjdą kable IC oraz głośnikowe, pojawi się zasilanie - nie oczekuję pełnej puli na dzień dobry. Wręcz zmartwił bym się gdyby było zrazu idealnie, bo mogło by to oznaczać, że jestem przygłuchy i śmiało mogę przynieść Tonsile ze strychu, bo też będę zadowolony. No ale właśnie, czy moglibyście Koledzy posiadacze Delphinusów napisać parę słów o tym, jak wypadają w Waszych systemach wysokie tony? Zwłaszcza ciekawi mnie jak te obszary prezentują się w systemach lampowych, które zapewne rozdzielczością biją tranzystory na głowę, bo z moich doświadczeń wynika, że przy lampie szczegółowość potrafi być nieograniczona...
-
Wpszoniaku, w przeciągu paru dni drugi raz czytam na naszym Forum Twoje twierdzenie, że kable zasilające mają większy wpływ na dźwięk niż kable połączeniowe. Przyznam, że to dla mnie większa rewolucja niż w swoim czasie heliocentryczna teoria Mikołaja Kopernika...może dlatego, że za ruch ziemi wokół słońca nie ja płacę rachunki, a za kable i owszem... Czy Ci wierzę? Cóż, jesteś bardzo wiarygodnym audiofilem, bo zawsze słuchasz muzyki, a nigdy dźwięków! - co stwierdzi każdy czytający Twoje posty. Wiesz, jak audiofil ma wszystkiego pięćdziesiąt płyt, w tym połowa to samplery audio a druga połowa to elektronika, a instrumentów na żywo słuchał ostatnio podczas szkolnej wycieczki do filharmonii...to takiemu nie wierzę! (Od razu wyjaśniam, że nie odnoszę się do nikogo z osób poznanych na tym Forum.) Zatem czuję się lekko zdruzgotany zważywszy, że właśnie kupiłem wzmacniacz wymagający trzech kabli zasilających!! No co ja nawyrabiałem... W stosunku do zwykłego wzmacniacza potrzeba mi -by sprawnie napędzić swoje Chario- dwóch dodatkowych interkonektów oraz dwóch dodatkowych kabli zasilających. Po co więc kupiłem tą "dzielonkę"?? Cóż, poniosło mnie nieco...Dlaczego? - zapytacie. Wszak nie raz i nie dwa wtopiłem już kasę na audio. Jak więc dałem się podejść? Odpowiedzi są dwie. Po pierwsze, ten wzmacniacz ma potencjał by grać przepięknie muzykę. Jestem tego pewien, bo słyszałem zalążki czegoś wspaniałego! Po drugie, odniosłem wrażenie, że poprzedni - bardzo sympatyczny - właściciel, nie wykorzystuje muzycznego potencjału tego sprzętu, a jedynie mocowo - dynamiczny. Czułem się więc w moralnym obowiązku odkupić ten sprzęt by grał muzykę! Zrozumcie, usprawiedliwcie mnie, rozgrzeszcie. No ale ale, chwileczkę: skoro zasilanie ma tak przemożny dźwięk na to co słyszymy, to co będzie wyrabiał ten wzmacniacz, jak każdej z sekcji z osobna zapewnię źródło czystego, pysznego, nieograniczonego prądu? Przedwzmacniacz osobno, każda końcówka osobno, do tego solidna listwa...może być pięknie! Wracając na ziemię stwierdzam, że trochę jeszcze wycisnę z moich Delphinusów. No a że piszę o tym wszystkim w wątku o Chario - cóż, przecież nie założę wątku o Audio Analogue, bo tam to już nikt nie zajrzy. Piszę więc o Audio Analogue - najlepszym przyjacielu Chario Jak dokonam konkretnych kablowych zakupów lub jak postanowię zadać kolejne kablarskie pytania to już przeniosę dyskusję do adekwatnego wątku, tj.tego o prądzie płynącym...
-
Panowie, czy możecie tak od siebie podać trochę spostrzeżeń na temat ww. kabli? Co podkreślą, co utemperują, a może są jak otwarte okno i co poda wzmacniacz to trafi do kolumn? Obydwa - VDH jak i QED to posrebrzana miedź, a tak z fizycznego punktu widzenia wydaje mi się, że takie połączenie to rozsądna koncepcja - na logikę połączenie różnych przewodników zawsze poszerzy przenoszone spektrum dźwięków. Gdzie miedź nie da rady tam srebro pomoże i na odwrót. Tylko nie wiem czy w audio taka chłopska logika to się w ogóle sprawdza... Co do ustawienia kolumn to większych eksperymentów nie robiłem - nie jestem typem pilnego badacza. Raczej zaliczam się do roztargnionych lekkoduchów. Działam na czuja. Jednak chcąc nie chcąc dokonuję ostatnio przypadkowych odkryć w materii prawidłowego ustawienia...słuchacza. Przypadek z niskimi tonami który opisałem kilka postów wyżej, (cyt.: " Przy odległości 200 cm kontrabas brzmiał dość obficie, dość miękko, dość nisko...czyli ogólnie "dość" dobrze. Gdy cofnąłem się w głąb okazało się, że dodatkowe 120 cm zrobiło kolosalną różnicę: choć tego nie oczekiwałem, do moich uszu poczęły dobiegać znacznie niższe dźwięki! Ale to na prawdę dużo niższe! Ponadto w parze z niższym zejściem pojawiła się jakby większa twardość wybrzmień kontrabasu.") - to pikuś, bo przecież wiedziałem, że niskie tony różnicują się znacznie w zależności od posadowienia kolumn, słuchacza itp. Tyle że w tym przypadku doświadczyłem tego bardzo konkretnie i w dużej skali. Było to czytelniejsze niż bym tego oczekiwał, ale nie szokujące. Natomiast wczoraj przeżyłem jednak szok akustyczny. W zasadzie to co napiszę nadaje się do wątku specjalistycznego dotyczącego akustyki, ale że takowego nie widzę, to napiszę tu -wszak grały Chario A było to tak.Przed łykendem otrzymałem płytę która budziła u mnie spore emocje i oczekiwania: J.S.Bach Sonaty i Partity na skrzypce solo w wykonaniu japońskiej skrzypaczki Midori. Powinienem o tym napisać w którymś z wątków muzycznych? Tak, miałem taki zamiar. Myślałem, że w pierwszej kolejności opiszę ten album w wątku "Muzyka klasyczna", a jak będzie super brzmienie to nawet w wątku opisującym najlepsze wydawnictwa. W piątek i sobotę nie było warunków do uroczystego słuchania takiej muzyki, zasiadłem więc w niedzielę. Na sofie ścisk: swoje miejsca zajmowali już młodszy syn i żona, więc rozepchałem się ile się dało by zdobyć gdzieś z boku miejsce siedzące i pilotem uruchomiłem nagranie. Zabrzmiały skrzypce i...zdębiałem. Słychać bardzo wyraźnie szum tła! Głuchy,niski szum przykrywany w większym lub mniejszym stopniu przez instrument - to już zależało od tego, jak głośno w danym momencie grała solistka. Znacie ten rodzaj szumu - wystarczy przytknąć do ucha morską muszlę (co zapewne każdy z Was nie raz czynił w dzieciństwie). Może to być również odgłos słyszanego z dużej odległości wartkiego potoku, morza, wiatru hulającego w kominie czy ewentualnie szum pracującego gdzieś w oddali zakładu przemysłowego. Wreszcie szum który słyszymy na nagraniach które zostały zgrane z bardzo starych, archiwalnych nośników. Wtedy realizator dokonujący remajstera często musi "wyciągnąć" do przodu słabo słyszalne dźwięki co pociąga za sobą wysokie szumy nagrania. Jednak w tym przypadku to nie nagrania archiwalne, lecz całkiem współczesne! Myślałem że może słyszę zmywarkę pracującą w kuchni, ale zatrzymanie odtwarzacza zatrzymało szumy...Zatem nie ma wątpliwości: spaprana realizacja! No ale jak to możliwe? Zacząłem studiować książeczkę: kto,jak i gdzie to nagrywał. Zbyt czułe mikrofony? Rozważałem reklamację płyty. Zapytałem żonę co o tym myśli, a ona nic nie słyszy,a przecież szumi jak nie wiem co! Doczekałem do końca krążka, i jeszcze postanowiłem zrobić mały test z inną płytą - wszak sprzęt na którym słuchałem gra u mnie zaledwie od trzech tygodni, może to wzmacniacz? Sięgnąłem po ten sam repertuar, tym razem w moim ulubionym wykonaniu Krzysztofa Jakowicza, odpalam płytę - pięknie gra, nic nie szumi! No to jeszcze raz ostatni z powrotem Midori (rodzina rozpierzchła się po domu - ojciec zwariował), Japonka zaczyna grać i ... szumu brak! Zaraz zaraz...teraz siedzę po środku, modelowo znaczy się, wcześniej to miejsce zajmowała żona (spryciara!).a ja siedziałem lekko z boku. Niby nic, ale... Miejsce na środku oprócz tego,że znajduje się centralnie między kolumnami ma dodatkowo za sobą firankę zakrywającą wnękę okienną, kwiatki na parapecie itd. Patrzę na miejsce z boku które wcześniej zajmowałem, a tam za głową goła ściana, a ponadto obok sofy, na wysokości uszu ikeowski regał z segregatorami stojący na blacie stołu robiącego za biurko. Tak więc dostawiając niedawno ten niewielki regał, stworzyłem w pokoju dodatkowy narożnik... Tak, narożniki w pomieszczeniach są wredne. Jeszcze raz przesuwam się do kąta celem potwierdzenia hipotezy -i to jest to :szumi jak cholera! Żeby stereofonia kulała, żeby bas dudnił, żeby wysokie były nieczytelne, to bym się specjalnie nie zdziwił. No ale szumy? Wybaczcie ten przydługi wywód z innej beczki, ale czasem się człek musi wygadać P.S. To może jednak zrobimy wątek dotyczący akustyki,tylko nie wiem w którym dziale takowy umieścić. Może w sąsiedztwie wątku poświęconego kablom?
-
No mi się jeszcze Chesky nie znudziła, bo mam zaledwie dwie ich płyty. ECM-u za to mam więcej i już mi się nieco osłuchał, choć sympatyzuję z nimi dalej gdyż jakby nie było - wysoką jakość rejestracji gwarantują. Co do Chesky Records to podoba mi się to, że stawiają na taką realizację która ma maksymalnie przybliżyć słuchacza do wrażenia uczestnictwa w wydarzeniu na żywo (tzn.tak oficjalnie deklarują). Słuszna to koncepcja. Choć można dyskutować, czy jak nie słychać kaszlu, szelestu papierków od cukierków, niby-szeptanych ale doskonale słyszalnych rozmów, oraz innych świadectw uczestnictwa publiczności w koncercie - to czy osiągalne jest wrażenie "live" czy nie... Historia polskiej fonografii pamięta płytę zespołu Kazik na Żywo o tytule "Na żywo ale w studio". Będę jednak łaskawy i nie opiszę tego albumu w niniejszym wątku
-
Piękna ta lampa Betley Type 2.308. Jednak ostatnie zdanie z opisu aukcji jest zasmucające. Cytuję (pisownia oryginalna): "Sprzedaje ze względu na dorastająca 2 letnią córkę, szkoda tak dobrego sprzętu aby uległ zniszczeniu (wyprzedaje całe audio)." Nie wiem jaka klęska musiała by mnie spotkać, żebym zrezygnował z muzyki. Jednak przyjście na świat kolejnego dziecka z pewnością do klęsk bym nie zaliczył, wręcz przeciwnie. Może nawet pomyślał bym o zakupie lepszego audio, by zapewnić dziatwie jak najlepszy dźwięk?
-
Wydawnictwo które koniecznie należy przedstawić w niniejszym wątku to Chesky Records. Nabyłem właśnie płytę Lee Konitza "Parallels" wydaną przez ww.firmę wydawniczą. Album został nagrany w kościele św.Piotra w nowojorskiej dzielnicy Chelsea. Notabene inna płyta od braci Chesky którą posiadam: recital wokalno -gitarowy Badi Assad została zarejestrowana w tym samym miejscu. Na dzień dzisiejszy nie potrafię powiedzieć, czy to przypadek czy też jest to może główne miejsce nagraniowe opisywanej oficyny? Co do brzmienia- bardzo byłem ciekaw jak to wypadnie...a jest rewelacyjnie! Niesamowita ilość powietrza i przestrzeni zwraca na siebie uwagę jak tylko uruchomimy płytę w odtwarzaczu. Skład jazzowy brzmi zupełnie inaczej niż np.w realizacjach ECM. U Manfreda Eichera dostajemy sterylną doskonałość dźwięków rysujących się jakby na czarnym tle. U braci Chesky mamy hektary dobrze oświetlonej przestrzeni. To znaczy ja tak to słyszę,Miles. Załączam link do strony wydawnictwa: http://www.chesky.com/content/about-chesky Podzielcie się proszę własnymi przemyśleniami na temat płyt Chesky Records które posiadacie w swoich zbiorach.
-
Czyli na płycie mamy wykonanie marcowe czy kwietniowe? Wpszoniaku, opis tego wydawnictwa który popełniłeś zmroził mnie niczym narracja w stylu Bogusława Wołoszańskiego - z grzmiącymi w tle werblami i czarno - białymi fotografiami armat oraz czołgów! Jeżeli można Ci trochę "kadzić" to zauważę, że w wątku (a w zasadzie blogu) niniejszym pasjonujące prezentacje zamieszczasz! Nie martw się niewielkim odzewem - na pewno nie tylko ja to czytam z wypiekami na twarzy!
-
Z teki giganta, w tym przypadku Sony : seria Sony Classical - Great Performances. Yo-Yo Ma gra 6 suit na wiolonczelę solo Jana Sebastiana Bacha. Remajster nagrania z - o ile pamiętam - 1983 roku. Krótka notka skopiowana z zasobów sieci internetowej: "W serii Great Performances zostały wydane najcenniejsze nagrania katalogów Sony Classical oraz RCA z zachowaniem oryginalnych szat graficznych pierwotnych wydań. Dodatkowo zremasterowane nagrania ułożono w kolekcję najważniejszych arcydzieł w epokowych wykonaniach co powoduje, że to jedna z najciekawszych propozycji na rynku". Dla mnie brzmienie jak i wykonanie które znajduję w tym wydawnictwie są jednoznaczną zachętą do zakupu kolejnych pozycji z tej serii. Ogólnie bardzo lubię gdy firmy fonograficzne wydają na cd rarytasy muzyki klasycznej z przeszłości.
-
RoRo, właśnie nie o to, że ktoś zarabia na handlu (bo to normalne), a o uczciwość chodzi... Ostatnio wystawiłem za parę stówek przyzwoite kolumny. Żal sprzedawać za tą kasę, ale po tyle chodzą, a miejsca w domu brak. W opisie napisałem, że są porysowane na górnej i dolnej ściance (tak je niegdyś kupiłem). Kupiec znalazł się szybko, mocno się targował, "bo przecież napisał pan,że porysowane". Tylko coś nie za bardzo był rozmowny z czym to zagra; w ogóle nie za bardzo chciał gadać o brzmieniu itp. Jak po dwóch dniach natknąłem się na te kolumny na allegro, to rysy zmalały a cena wzrosła o 50%. Z resztą poprzednie kolumny też puściłem tanio przez giełdę hifi, bo kupiec strasznie "płakał" że nie ma więcej kasy. Nie wiem czy dwa tygodnie minęły jak wróciły na portale. Marża była oczywiście odpowiednia, a co! Tak więc stopniowo się człowiek utwardza: kiedyś byłem gotowy sprzedać sprzęt tanio, by kupiec cieszył się muzyką. Teraz widzę, że to naiwna postawa...
-
Cześć Tomgrot! Ja chętnie poznał bym Twoją opinię na temat tych pięknych kolumn. W końcu to Ty jesteś ich posiadaczem. Miło będzie poznać Twoje spostrzeżenia w tym wątku, zwłaszcza że nie każdy ma możliwość posłuchać kolumn Chario z górnej półki. Jak znajdziesz czas skrobnij też coś o Pegasusach. pozdrawiam, Miles.
-
Audiowicie, rzeczywiście jako że to spora inwestycja będę dążył do wypożyczenia kabli nim dokonam zakupu. Tak wymyśliłem to srebro, bo marzy mi się więcej rozdzielczości, niuansów, mikroplanktonu. Jak wyjdzie,okaże się. Ale ale! Na razie to czekam na odtwarzacz, bo on ma świetną górę oraz przestrzeń, a po dopieszczeniu go przez życzliwych kolegów z Forum to mogę być zdziwiony że ho ho! Na razie chwilę słuchałem go w trakcie modyfikacji z moim Sansui AU-x901 i kolumnami oraz okablowaniem pochodzącym z dopracowanego i przesmacznego systemu współsprawcy zmian w tym cedeku i to było ekscytujące doświadczenie! (Generalnie ciekawiło mnie zawsze, że srebro polecane jest do lamp, by dodać w takich systemach szczegółowości, rozdzielczości. Podobnie z resztą jak np. analityczne odtwarzacze cd - też poleca się je do lamp. No bo u mnie właśnie lampa (bez srebra) to było najbardziej rozdzielcze ustrojstwo jakiego słuchałem. O pewnych dźwiękach na płytach - gdyby nie lampa - po dziś dzień bym nie wiedział... Ot,taka dygresja prowadząca do jedynego słusznego wniosku: ogólne przesłanki oparte na stereotypach to jedno, a uszy to drugie). Belfrze, co do kabli M&B to właśnie wczoraj nawet zacząłem w wolnej chwili szukać w wątku lampowym Twoich wpisów nt. tychże, bo pamiętałem jak pisałeś że je zamawiasz, a uciekła mi nazwa. Na pewno cenowo to jest szansa dla mnie. Czy ja dobrze kombinuję, że aby uczciwie ocenić kabel IC w systemie cd- pre - 2x mono to muszę wpiąć trzy jednakowe? No w sumie trochę to chyba retoryczne pytanie, bo przecież jak np. na jednym odcinku dam srebro a na kolejnym miedź to wiele się nie dowiem. Tak na logikę. Tylko nie wiem czy logika ma w audio zastosowanie Co do VDH to zawsze możesz sprzedać mi ten kabelek jak leży w szafie i nie masz wobec niego planów. Zyskasz miejsce,odciążysz choć parę deko strop w mieszkaniu Wpszoniaku najdroższy! Co do milimetra?? Człowieku! U mnie w pokoju mieszkalno - muzycznym najwięcej symetrii to jest chyba w uzębieniu mojego 15 letniego kota, choć i tu jak się domyślasz nie ma rewelacji, bo jak bydle się uśmiechnie w czasie odsłuchu to stereofonia jeszcze się pogarsza... Zlituj się! Ja skromny rock-fan-meloman jestem...
-
Właśnie cieszy mnie myśl, że tyle zabawy z polepszaniem dźwięku mojego aktualnego systemu z Chario przede mną. Zwłaszcza w kontekście tego, że już na dzień dobry, z kablami po 25 złotych sztuka, jest niezwykle przyjemnie! To co będzie, jak pojawią się solidne IC, albo gdy przedłużacz zastąpi jakaś przyzwoita listwa...to może być ekscytująca zabawa. Chodzą mi po głowie srebrne IC, zaczynam się rozglądać. Może jakaś niedroga manufaktura, bo przecież potrzebuję 3 sztuk! To się władowałem... Po tym jak spodobała mi się w aktualnej konfiguracji prezentacja skrzypiec solo, postanowiłem sprawdzić wiolonczelę i kontrabas. Wymyśliłem tą (bardzo oczywistą) rzecz w pracy, więc nie mogłem od razu wprowadzić jej w życie. Dziś w domu spróbowałem na szybkiego brzmienia kontrabasu solo. Utwór testowy: J.S.Bach / Dwa Minuety. Gra Zbigniew Wrombel (z płyty "Branle" Classic Jazz Quartet). Tu niejako przy okazji dokonałem ciekawej obserwacji. Otóż dotąd nie prowadziłem konkretnych testów, polegających na słuchaniu moich Delphinusów w różnych ustawieniach, więc nie mam wyrobionego zdania jakie skręcenie lub odległość kolumn są optymalne. Normalnie odległość uszy-kolumny gdy siedzę na sofie wynosi jakieś 280 cm. Dziś,przy rozłożonej sofie gdy siadałem na jej skraju ww.odległość wynosiła około 200cm, a gdy cofałem się maksymalnie do tyłu było to jakieś 320 cm. Przy odległości 200 cm kontrabas brzmiał dość obficie, dość miękko, dość nisko...czyli ogólnie "dość" dobrze. Gdy cofnąłem się w głąb okazało się, że dodatkowe 120 cm zrobiło kolosalną różnicę: choć tego nie oczekiwałem, do moich uszu poczęły dobiegać znacznie niższe dźwięki! Ale to na prawdę dużo niższe! Ponadto w parze z niższym zejściem pojawiła się jakby większa twardość wybrzmień kontrabasu. Mam wrażenie, że siedząc blisko łapię niskie tony jakby w połowie, nie do końca rozwinięte. Cofając się być może uzyskuję falę pełniej rozwiniętą, zatem sięga ona niżej; twardość z kolei może wynika...sam nie wiem z czego. Może to są takie oczywiste oczywistości, ale sami wiecie: co innego czytać o zjawiskach akustycznych, a co innego ich doświadczać.
-
Czekając wczoraj na małżonkę w handlowej okolicy zajrzałem do MM - a nóż jakieś nowe tytuły płyt do wyprzedaży dorzucili? No i faktycznie "dorzucili", bo sterty muzycznych wydawnictw eksponowane były w formie wyprzedaży koszowej. Ciężko przeglądać tytuły w takich warunkach, ale poświęciłem trochę czasu i wyłowiłem kilka ciekawych pozycji. Z klasyki znalazłem dwa albumy Rafała Blechacza w repertuarze Chopinowskim: jeden z koncertami, drugi z polonezami. 13,99 za sztukę to trzeba brać. Zdążyłem posłuchać przed snem koncertów fortepianowych i jestem bardzo zadowolony. Znawcą nie jestem, Chopina jak każdy Polak traktuję szczególnie i już. Punktem odniesienia w tym repertuarze jest dla mnie interpretacja Marty Argerich - po prostu jej wykonanie jest mi najlepiej znane. Tak więc w moim czysto czuciowym odbiorze wykonanie Argerich (Argerich/ Dutoit/ Montreal Symphony Orchestra, 1999.EMI) przy wykonaniu Blechacza (Blechacz/ Semkow/ Royal Concertgebouw Orchestra 2009.DG) jawi się jako pełne blasku, oraz wiedzionego intuicją animuszu. Zaś gra Blechacza na tle gry Argerich jest dla mnie intelektualna i przemyślana. Zniuansowana i pełna smaczków interpretacyjnych. Ot,takie pierwsze wrażenie. W każdym bądź razie płyty pianisty z Nakła nad Notecią polecam.