Skocz do zawartości

Czego słuchasz??


karp

Recommended Posts

7 godzin temu, seba3002 napisał:

pewnie pamiętałoby o nim tyle osób co i o Ediem Vedderze.

zapewniam, że parę osób jeszcze pamięta,

ale Pearl Jam mimo przynależności do wielkiej czwórki z Seattle, to jednak inna liga, wystarczy spojrzeć na listy wszechczasów Rolling Stone lub NME gdzie Nevermind jest w pierwszej dziesiątce, a Ten dużo niżej, nie wspomnę o ilości sprzedanych kopii Nevermind 30 mln , a Ten 13...

7 godzin temu, Dzik napisał:

Podejrzewam, że dołączyłby do postaci typu Axl Rose i raz na jakiś czas wyskakiwałby jakiś grzyb, znaczy news z nagłówkiem "Pamiętacie go? Już ta nie wygląda".

jednak chyba nie,  Kurt był mocno alternatywny, a Axel zawsze mi się  kojarzył z komercyjnym nurtem pop rocka, tak jak i Bon Jovi !

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

50 minut temu, slaw0001 napisał:

W moim misiowy "malutkim rozumku" nie mieści się, że to może się tak zwyczajnie podobać. Że można to przeżywać, smucić się radować itp., ale rozumiem, że może być doceniana za jak wcześniej wspomniałem ekwilibrystykę kompozycyjno-wykonawczą. Masz też rację, że na wykładach teorii jazzu przysypiałem. 🙄

Spoko, rozumiem. Utwór tytułowy też Ci nie podszedł? Piękne granie, z wyraźnie zaznaczoną melodią, nie tylko moim zdaniem, a ten riff na kontrabasie Wam czegoś nie przypomina? 😉  Reszta albumu faktycznie trudniejsza w odbiorze, ale też mająca bardziej "chwytliwe momenty". Ciekawy jestem, czy podszedłby Ci któryś z albumów, o których pisałem tutaj wczoraj, na przykład Terje Rypdal. Wyraźnie inne granie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jazz to śliski temat. Podobnie jak muzyka poważna. Wiele odpychającej kakofonii i męczącego zgiełku można przemycić pod etykietą „muzyki genialnej”. Gdyby nie to, że o nim mówią i piszą (a może nawet niektórzy słuchają) to ja nigdy sam z siebie na Pendereckiego bym nie trafił a już na pewno potencjału w nim bym nie wysłyszał.  Albo inna ikona: Herbie Hancock. Nagrał piękną „River: The Joni Letters”, ale też niezrozumiałą (i dla mnie przeciętną) „Thrust”. I nie chodzi mi o to, że nie lubię atonalnych i trudnych kawałków. Ale niech mają sens, jak chociażby genialne free-jazzowe partie w Nucleogenesis 1 i 2 z Albedo 0.39 Vangelisa…

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

58 minut temu, Dzik napisał:

Myślę, że @slaw0001 po prostu nie dowierza, że ze słuchania takiej muzyki można czerpać przyjemność.

Tak, jak wiele osób niedowierza, że z black metalu można czerpać przyjemność.

1 minutę temu, PaVson napisał:

kiedy ty śpisz, jesz, robisz zakupy i inne tematy związane z życiem.

Już Ci tłumaczę. Zakupy robię raz na tydzień, głównie w niedzielę, spać idę około 22 - 23, i jestem kawalerem 😁

3 minuty temu, sonique napisał:

Albo inna ikona: Herbie Hancock.

Trylogię Mwandishi lubisz? Dla mnie geniusz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 minut temu, Adi777 napisał:

Tak, jak wiele osób niedowierza, że z black metalu można czerpać przyjemność.

Tyle że w przypadku black metalu problem tkwi głównie w stylistyce - bo szatan, bo krzyczą, bo agresja. W wypadku tych kawałków, które zacytowałeś, już samo brzmienie instrumentów jest dla mnie wyzwaniem; jest tam tylko wysokich i inwazyjnych tonów, że natychmiast fatyguje to mój słuch.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W pełni podzielam zdanie @sonique. Wszyscy dokoła twierdzą, że kiedy wybierasz na przykład kolumny, to tylko na podstawie odsłuchu i własnego osądu. Tym bardziej z wartością artystyczną płyty. No jeśli magazyny piszą, że mam do czynienia z arcydziełem, a mnie to w ogóle "nie podchodzi", to nie rozumiem prawdziwej sztuki? Może i tak. Na szczęście mam to gdzieś :)

@Adi777 który album Terje Rypdal mógłbyś polecić? Czegoś już tam słuchałem, ale to jest właśnie chyba dobry przykład sztuki, której nie rozumiem.

Edytowano przez Grzesiek202
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do Gans end Rołses na pewno nie zamierzam wracać. Do czego wracam i będę wracał? Z wielką przyjemnością do King Crimson, Gentle Giant, Van der Graaf Generator, Yes - głównie "Close to the Edge", Led Zeppelin I i Led Zeppelin II - głównie do tych, ale nie tylko, Black Sabbath, Popol Vuh, Deep Purple - tu już trochę inaczej, bo głównie do "Made in Japan", poza tym, raczej zrobiłbym sobie składankę "The Best Deep Purple", a w niej plus minus 15 utworów Purpli z różnych albumów z lat 60 i 70, raczej nic nowszego. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

34 minuty temu, Dzik napisał:

Tyle że w przypadku black metalu problem tkwi głównie w stylistyce - bo szatan, bo krzyczą, bo agresja.

Uważam, że to stanowczo zbyt daleko idące uogólnienie. Tym bardziej, że teksty to czasami bardzo ciężko w ogóle z tej muzyki wyłapać. A reszta? Trzy szóstki, kozły i te sprawy... znasz kogoś kto bierze to za cokolwiek innego niż przedstawienie? 

W innym wątku pisałeś o Iron Maiden. Kapelę raczej znam, bo kiedyś słuchałem. Mam jakiś sentyment. Teraz to już nie moja estetyka. No i ich twórczość jest, jakby to powiedzieć... dość powtarzalna. Ponadto uważam, że obok muzyki klasycznej to drugi najtrudniejszy gatunek do fajnego zagrania dla domowego stereo.

Edytowano przez Grzesiek202
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 minuty temu, Grzesiek202 napisał:

który album Terje Rypdal mógłbyś polecić? Czegoś już tam słuchałem, ale to jest właśnie chyba dobry przykład sztuki, której nie rozumiem.

Hmm, zobacz może te dwa albumy, o których pisałem wczoraj, czyli "Terje Rypdal" (1971) i "Whenever I Seem to Be Far Away" (1974). Dość łagodne, ale nie senne granie. 

19 minut temu, slaw0001 napisał:

Na pewno energię!

Też czasami słucham, i ja akurat rozumiem, że można z tej muzyki czerpać przyjemność, podobnie jak z jazzu, a jazz niejedno ma oblicze, ale to chyba każdy wie.

14 minut temu, PaVson napisał:

Kolego to nie o to chodzi bo moja Żona ma do mnie zaufanie i podziela moje zdanie. 

Może nie dopisałem do końca (zazdroszczę) że masz czas na swoje przyjemności. 

Żartowałem przecież 😁

 

1 godzinę temu, sonique napisał:

Wiele odpychającej kakofonii i męczącego zgiełku można przemycić pod etykietą „muzyki genialnej”.

O tym już pisał kiedyś Rafał, racja, no i czasem niełatwo odróżnić takich "szarlatanów" 😁 od artystów, którzy rzeczywiście wiedzieli co grali, co chcą grać, i jak grać. Na pewno nie dotyczy to Dave'a Hollanda i jego Konferencji Ptaków. Zresztą, to nie free jazz. To taki bardziej pomost pomiędzy post-bopem a free.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Adi777 napisał:

Trylogię Mwandishi lubisz? Dla mnie geniusz.

Sprawdzę dzisiaj wieczorem bo już nie pamiętam. Nie sprawiła jednak niegdyś abym się przy niej dłużej zatrzymał. Dam znać czy niesłusznie…

Ale my Polacy nie musimy muzycznie romansować z potomkami Anglo-Sasów czy Skandynawami aby poczuć co to jazz. Nasze własne podwórko bowiem jazzowym geniuszem obdzielić mogłoby kilka innych nacji… że tak sięgnę na szybko do szuflady…

6ADACBD5-1EF9-4570-B1D0-AB0843F1B8EB.thumb.jpeg.a044a661e30dcbc0fc99cb20a5e9f2d0.jpeg

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, slaw0001 napisał:

W moim misiowy "malutkim rozumku" nie mieści się, że to może się tak zwyczajnie podobać. Że można to przeżywać, smucić się radować itp.,

Zobacz, jeśli chcesz, na AS i temat Fascynacje jazzowe. Zdziwisz się, ile osób jest zajaranych jazzem. Pozwolę sobie zacytować opis wspomnianej tutaj płyty Dave'a Hollanda, przez użytkownika Mahavishnuu, którego bardzo dobrze znam w internetowych czeluściach, bardzo lubię i cenię za ogromną wiedzę muzyczną, i za wszystkie polecone mi albumy, nie tylko jazzowe. Raczej by się nie obraził, ze go cytuję ;)

"Dave Holland Quartet - Conference Of The Birds (1973)

Przeciętnemu jazzfanowi Holland bodaj najbardziej kojarzy się ze współpracą z Milesem Davisem. Miał to szczęście, że trafił na niezwykle frapujący okres, gdy trębacz wchodził na elektryczną ścieżkę. Zagrał na fundamentalnych płytach dla fusion (In A Silent Way, Bitches Brew). W 1970 roku poszedł swoją drogą. Związał się z awangardowym kwartetem Circle, a po jego rozpadzie rozpoczął wydawać płyty solowe. Mimo gry z Davisem i popularności fusion postanowił pójść pod prąd i grać to, co interesowało go najbardziej. Tytuł debiutanckiego albumu kontrabasisty został zaczerpnięty z twórczości perskiego poety Farīda ud-Dīn Aṭṭāra. Conference Of The Birds zdecydowanie bliżej do dokonań Circle niż twórczości Milesa Davisa z okresu Bitches Brew. Holland nastawił się na „akustyczne” granie, w dalszym ciągu zamierzał penetrować obszary free jazzowe. Udało mu się zebrać znakomity skład muzyków: Anthony Braxton (przeróżne instrumenty dęte), Sam Rivers (saksofony, flet), Barry Altschul (perkusja, instrumenty perkusyjne). Pomimo faktu, że na albumie zagrało 3/4 składu Circle jest to nieco inna muzyka. Przede wszystkim nie ma tu mowy o jakiejś szerokiej fuzji jazzu nowoczesnego i muzyki współczesnej. Holland zdecydowanie skłania się do tego, aby obracać się w obrębie idiomu jazzowego. Na płycie znalazło się sześć utworów. Trudno którykolwiek wyróżnić, ponieważ cały album prezentuje bardzo wysoki poziom. Nie brakuje na nim niezwykle dynamicznych kompozycji, czasami zagranych w zawrotnym tempie (Interception, See-Saw). To właśnie takie ekspresyjne tematy dominują na wydawnictwie, choć nie brakuje także spokojniejszych, by wymienić tylko prześliczny utwór tytułowy. Kwartet jest doskonale zgrany. Na pewno pomógł w tym fakt, że Holland, Braxton i Altschul intensywnie koncertowali i nagrywali razem w latach 1970-1971 (vide Circle i inne kolaboracje). Sam Rivers doskonale uzupełnia ten jazzowy organizm. Opener Four Winds jest świadectwem tego, że kontrabasista ma nieortodoksyjne podejście do free jazzu. Podobnie jest zresztą w innych utworach. Z jednej strony mamy tu szalone improwizacje, bogactwo środków artykulacyjnych, ostrą dysonansowość faktury (głównie za sprawą dość radykalnych partii Braxtona i Riversa), natomiast z drugiej nierzadko pojawiają się urokliwe melodie. Muzyka jest wprawdzie mocno improwizowana, jednak słychać, że jednocześnie jest tu jakaś wyrazista myśl architektoniczna, dzięki czemu forma nie staje się amorficzna. Choćby z tego względu Conference Of The Birds może zainteresować nie tylko fanów jazzowej awangardy, ale także zwolenników mainstreamu otwartych na eksperymenty."

5 minut temu, sonique napisał:

Nasze własne podwórko bowiem jazzowym geniuszem obdzielić mogłoby kilka innych nacji… że tak sięgnę na szybko do szuflady…

Nie no, oczywista oczywistość. Polski jazz to klasa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14 minut temu, Grzesiek202 napisał:

@sonique świetne są te płyty.

Tak. Są wybitne. Dlatego @Adi777 nie do końca mogę się zgodzić z tym, że (jak pisałeś gdzieś wcześniej) najlepsze czasy dla jazzu to odległe lata w zeszłym millennium. Moim zdaniem jazz jest akurat jednym z nielicznych gatunków muzycznych, które czerpiąc z wcześniejszych wpływów i mód potrafią zaproponować nową, niespotykaną wcześniej jakość (np. Pop czy rock straciły kolor jak sprane ciuchy i niczego już nie są w stanie moim zdaniem zaoferować). Ale aby ją stworzyć potrzebne jest szersze spektrum czasu. Dystans. Jazz lat 50-tch, 60-tych, czy 70-tych - choć piękny - pyrkał sobie cały czas w tym samym sosie. Niby ewaluował ale jednak smak potrawy, poza niektórymi przełomowymi wyjątkami - jednak wciąż podobny. Dlatego ja wolę jazz współczesny. Ma więcej powietrza, stylistycznej wolności, mniej klaustrofobii wynikającej z ograniczeń ówczesnej formuły jazzu ale też techniki i technologii (np. sposób nagrywania, wybór instrumentów, szczególnie klawiszowych). „Tamten” jazz ma czar. Ale wolę współczesny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10 minut temu, sonique napisał:

Ma więcej powietrza, stylistycznej wolności, mniej klaustrofobii wynikającej z ograniczeń ówczesnej formuły jazzu ale też techniki i technologii (np. sposób nagrywania, wybór instrumentów, szczególnie klawiszowych).

Kurczę i znów mam to samo spostrzeżenie. Oczywiście, poza nie tak znów licznymi wyjątkami, ale jednak, te nowsze płyty są często lepiej zrealizowane.

Znacie Panowie na przykład to? U mnie to jest jedno słowo: przestrzeń!

 

 

Screenshot_20220221-203133_BluOS.jpg

Edytowano przez Grzesiek202
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Dzik napisał:

ja również po kilkunastosekundowym obcowaniu z tak ujętą wybitnością

Nie znasz się Dziku na jazzie. Nie znasz się, bo nie rozumiesz tej muzyki, nie pojmujesz jej, nie dostrzegasz jej piękna. Twe serce czarne jak smoła od black metalu jest, być może dlatego jazz nie może się dostać do Twego serduszka 😔

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Grzesiek202 napisał:

Uważam, że to stanowczo zbyt daleko idące uogólnienie. Tym bardziej, że teksty to czasami bardzo ciężko w ogóle z tej muzyki wyłapać. A reszta? Trzy szóstki, kozły i te sprawy... znasz kogoś kto bierze to za cokolwiek innego niż przedstawienie? 

Nie wiem, co twoim zdaniem w moim poście było uogólnieniem i dlaczego, więc nie potrafię się odnieść. Co do drugiej części: są zespoły, dla których jest to tylko spektakl, ale są też takie, które traktują albo traktowały te motywy poważnie. O fanach metalu można powiedzieć to samo.

1 godzinę temu, Grzesiek202 napisał:

Iron Maiden. Kapelę raczej znam, bo kiedyś słuchałem. Mam jakiś sentyment. Teraz to już nie moja estetyka. No i ich twórczość jest, jakby to powiedzieć... dość powtarzalna.

W ostatnim akapicie mojego tekstu o IM, o którym wspominasz, napisałem, że stagnacja i uwięzienie w jednej formule okazały się największym wrogiem tego zespołu. Ich ostatni album, który prezentuje IMO jakiś poziom jako całość, jest sprzed ponad 20 lat.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 minut temu, sonique napisał:

Tak. Są wybitne. Dlatego @Adi777 nie do końca mogę się zgodzić z tym, że (jak pisałeś gdzieś wcześniej) najlepsze czasy dla jazzu to odległe lata w zeszłym millennium. Moim zdaniem jazz jest akurat jednym z nielicznych gatunków muzycznych, które czerpiąc z wcześniejszych wpływów i mód potrafią zaproponować nową, niespotykaną wcześniej jakość (np. Pop czy rock straciły kolor jak sprane ciuchy i niczego już nie są w stanie moim zdaniem zaoferować). Ale aby ją stworzyć potrzebne jest szersze spektrum czasu. Dystans. Jazz lat 50-tch, 60-tych, czy 70-tych - choć piękny - pyrkał sobie cały czas w tym samym sosie. Niby ewaluował ale jednak smak potrawy, poza niektórymi przełomowymi wyjątkami - jednak wciąż podobny. Dlatego ja wolę jazz współczesny. Ma więcej powietrza, stylistycznej wolności, mniej klaustrofobii wynikającej z ograniczeń ówczesnej formuły jazzu ale też techniki i technologii (np. sposób nagrywania, wybór instrumentów, szczególnie klawiszowych). „Tamten” jazz ma czar. Ale wolę współczesny.

Jakie ograniczenia? Akurat rock ma się całkiem dobrze. Nie, nie mam na myśli Srety van Flety, przecież jest sporo dobrych rockowych płyt. Czy chodzi o to, że Led Zeppelin już nie gra, Deep Purple nie tworzy płyt w stylu In Rock, a Black Sabbath kolejnego Paranoid?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wkleiłeś treść z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Only 75 emoji are allowed.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Poprzedni post został zachowany.   Wyczyść edytor.

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Utwórz nowe...