Skocz do zawartości

Rafał S

Uczestnik
  • Zawartość

    4 313
  • Dołączył

Wszystko napisane przez Rafał S

  1. Ciekaw jestem, jak ten serialowy Reacher. Filmy kinowe z Cruisem były słabe. Skąd temu konusowi uroiło się, że może być Reacherem? Co do reszty, patrząc po samych tytułach Netflix (jedyna platforma, którą mamy) wypada najsłabiej. Od razu widać, że ponad połowa to tandeta. Dla kogo to w ogóle kręcą? Póki co oglądamy trzeci sezon "Ozark". Serial jest coraz lepszy. Świetne postacie, zwłaszcza kobiece. Laura Linney jako Wendy i nieznana mi wcześniej Julia Garner w roli Ruth Langmore. Ależ im się trafił materiał! O czymś takim chyba marzy każda aktorka.
  2. Izrael w porównaniu z Polską ma prawie 2.5 raza większą sumę zakażeń na milion, a jednocześnie 3 razy mniej zgonów na milion. Czyli w sumie zakażeni umierali tam ponad 7 razy rzadziej niż w Polsce. A wzrost jest prawie wszędzie. Zakażeń się nie ograniczy bez lockdownu, który na dłuższą metę jest niewykonalny. A śmiertelność ograniczyć można.
  3. Wybaczę, jeśli pozostaniesz na forum.
  4. Nie. Izrael - większość się zaszczepiła. 3 razy mniej zgonów na milion mieszkańców niż w Polsce. Nie sądzę, zeby zaniżali swoje statystyki, czy mylili się w liczeniu.
  5. Zależy kogo dziś słuchasz. Nie odchodząc zbyt daleko od estetyki rockendrola - w kręgach rockabilly jest sporo znakomitych muzyków. Kosmiczny Brian Setzer, Mike Eldred, czy wciąż krewki (mimo wieku) ALbert Lee. O bluesie, jazzie, blue grass i country nie wspomnę. Gitara ma się dobrze, trzeba tylko wybiórczo podchodzić do radia i unikać masowego pseudo-rocka.
  6. Pytanie do kogo innego, ale pozwolę sobie odpowiedzieć. Oczekuję obowiązku szczepień dla studentów i uczniów szkół średnich (z możliwością zwolnienia w uzasadnionych medycznie przypadkach). To samo dla pracowników wszystkich szczebli edukacji, służby zdrowia, handlu, gastronomii, urzędów, banków, biur przyjmujących klientów, transportu, policji itp.
  7. Scotty Moore świetnie grał na gitarze w zespole Elvisa. Jak na tamte czasy, gość był niesamowity.
  8. Dwa pytanie jak w tytule. 1) Przy wymianie jakiegoś elementu systemu trudno uciec od sprawdzania, jak zabrzmi muzyka określonego rodzaju. Czasem wręcz dobieramy coś pod konkretne gatunki muzyczne. I tu pytanie, jakie brzmienia systemu dobieramy do różnej muzyki? W recenzjach czasem czytam, że dane kolumny są jasne, czyli bardziej do rocka, a inne ciemniejsze – do jazzu. Moje spojrzenie jest przeciwne. Do rocka wolę ciemne brzmienia, bo wtedy gitary nie świdrują uszu i można komfortowo słuchać głośniej. Barwa jest pełniejsza, a składy rockowe są zwykle na tyle małe, że nie ma problemu nachodzenia instrumentów na siebie. Z kolei do jazzu - raczej jaśniejsze dźwięki. Poza trąbką i saksofonem sopranowym właściwie nie ma w jazzie naprawdę natarczywych instrumentów. Gitara elektryczna brzmi łagodniej, bo jazzmani na ogół skręcają wysokie tony na instrumentach / wzmacniaczach. Więc nawet po lekkim rozjaśnieniu nie będzie kłuć. Wyrazista góra sytemu powoduje jednocześnie, że talerze zyskują na szczegółowości, fortepian się wyróżnia, większe składy nabierają czytelności itd. Czy tylko ja tak to widzę? 2) Czy zdarzało Wam się, że nowy sprzęt wpływał na zmianę Waszych muzycznych upodobań? Tzn., że zaczęliście słuchać więcej płyt jakiegoś gatunku, dlatego, że wyjątkowo dobrze brzmią na Waszym systemie? A jakiś inny gatunek poszedł w odstawkę, bo wypadał gorzej? Czy coś takiego oznacza, że słucha się sprzętu na muzyce, zamiast muzyki na sprzęcie? Jestem ciekaw Waszych odczuć i opinii.
  9. Spróbuj Equilibrium Cello - jest spora szansa, że to będzie to. U mnie został na dobre i teraz jest w następnym systemie. A jeśli będzie za jasny, to Eq. Aurora (ciemniej niż Cello, ale wciąż odrobinę jaśniej od Black II i z lepszym basem).
  10. A w porównaniu z Clearwayem czego oczekujesz? Bo "neutralny" jest różnie rozumiany przez producentów. Dla mnie neutralne są Equilibrium Cello, które mam teraz. Tonacja zbliżona do Clearwaya, może nawet minimalnie jaśniejsze (odrobinę więcej góry), ale jednocześnie mam wrażenie lepszego i bardziej precyzyjnego basu (bas był chyba najsłabszą stroną Clearwaya). Jeśli chciałbyś ciut ciemniej niż Cello, to Equilibrium Aurora, jeszcze ciemniejszy jest Tellurium Q Black II (ale ma też mniej basu). Wszystko z półki 1000-1300 zł za 2 razy 2-2.5m.
  11. Prawda, ja jednak wciąż wolę książkę. Ten język i narracja są nie do oddania w filmie. Przy okazji - można zrobić film lepszy od książki. Jako miłośnik twórczości Grahame'a Greena mogę powiedzieć, że "Koniec romansu" ("The end of the affair") Neila Jordana z 1999 r. przebija literacki pierwowzór. Niemal perfekcyjny scenariusz, zachowujący wszystkie najlepsze kwestie. Aktorzy: Ralph Fiennes i Julianne Moore - świetni, ale największe wrażenie zrobił na mnie Stephen Rea, który wycisnął niesamowicie dużo z bohatera, który w książce wydawał mi się mało barwny. Do tego Jason Isaacs i Ian Hart w rolach drugoplanowych. Ten ostatni zagrał postać przez samego Greene'a uważaną za słabo nakreśloną i papierową. A w filmie ożyła. Zresztą Greene w ogóle nie cenił tej książki (a ja - owszem), nazwał ją nawet swoją pierwszą przymiarką do narracji pierwszoosobowej. Pod względem technicznym zdecydowanie wyżej stawiał swoją drugą "pierwszoosobówkę" - "Spokojnego Amerykanina". Z tym nie sposób dyskutować, bo "Spokojny Amerykanin" należy do jego wielkiej trójki (pozostałe dwie to "Sedno sprawy" i "Moc i chwała"). A dla mnie wręcz stoi na pierwszym miejscu. Ta książka, dla odmiany została beznadziejnie przeniesiona na duży obraz przez Philipa Noyce'a. Zmasakrowany scenariusz, tanie emocje i źle dobrani aktorzy - wielki Michael Caine był o jakieś 20 lat za stary.
  12. No właśnie. Kolega Kraft jako pierwszy uciekłby z takiego koncertu. Albo zabrałby się za adaptację metra. Trochę by poszło na te ustroje akustyczne.
  13. Ale aktorsko to wyższa półka niż Ford, którego zresztą bardzo lubię. Weź choćby "Crazy heart" czy "True grit" (nie pamiętam polskich tłumaczeń tytułów). Ford nie dałby rady - nigdy nie był aktorem uniwersalnym. A Bridges zagra prawie wszystko.
  14. Powód jest oczywisty. Ci, którzy płacą za bilety na Bella, nie jeżdżą metrem.
  15. Powód jest oczywisty. Ci, którzy płacą za bilety na Bella, nie jeżdżą metrem. ety nie jeżdżą metrem
  16. Nie. Byłem ciekaw, czy załapiesz. Już tłumaczę. Wyrównanie ma sens, jeśli słuchasz, żeby napisać w miarę obiektywną recenzję w dziale "Testy". Ja słuchałem, żeby podjąć decyzję o zakupie. Nie interesowało mnie wtedy, jak zabrzmią kolumny na poziomie głośności identycznym z poprzednim. Interesowało mnie, jak zabrzmią na poziomie, który oferuje mi największy komfort odsłuchu. Wyobraź sobie, że jak wydaję pieniądze, to ów komfort odsłuchu jest dla mnie głównym wskaźnikiem jakości.
  17. Nie tyle wyrównaniu, co dostosowaniu. Jeśli kolumny grają jasno, to na ogół przyciszam, a jak ciemno, to czasem robię głośniej. Od tego jest w końcu pilot.
  18. Identycznie było w moim "starym" CXA81. Bardzo wygodne do testów. Zdarzało się, że zatrzymywałem utwór w środku, cofałem o kawałek i grałem to samo na drugim zestawie kolumn.
  19. Moja żona przyznała się, że Jeff Bridges w tym filmie był dla niej kiedyś ideałem męskiej urody.
  20. Mam wrażenie, że używa się go w dwu znaczeniach. Pierwsze to otwarta góra w jasnych systemach. Drugie, to przestrzeń wokół instrumentów biorąca się z dobrej separacji. Ktoś potwierdzi / zaprzeczy?
  21. Wymienianie tego na sztuki chyba nie ma sensu. Np. Return To Forever to dwa różne zespoły - ten od "Light as a feather" i ten od "Romantic Warrior". Oba świetne. Czy wolę jazz dla ludu? Tak się przekomarzamy, i nawet ja sam używam czasem żartobliwie tego zwrotu, ale na serio to nie uważam awangardy i free za muzykę bardziej wyrafinowaną. Założę się, że jeśli we free saksofonista się sypnie ze 20 razy w jednym kawałku, to nawet tego nie zauważysz. Pewnie część muzyków też nie zauważy. Bo tam wszystko przejdzie. W tym sensie jest to muzyka łatwiejsza. A ci co grają cool czy west coast nie mogą sobie pozwolić na takie błędy, bo zostaliby wygwizdani. Któryś z polskich saksofonistów mający w życiorysie epizod z free powiedział, że tam może jeden na dziesięciu wie co robi, a reszta to szarlatani strojący się w szaty mistyków. Czytałeś "Wrzeszcz" - biografię Trzaski w wywiadach? Świetnie nakreślona różnica między Sikałą i Trzaską. Z jednej strony zaplanowana muzyka świadomego i formalnie wykształconego człowieka, z drugiej - intuicyjna, a na pewnym etapie wręcz amatorska gra Trzaski. Trzaska nawet nie ukrywa, że jednym z powodów, dla których poszedł w awangardę był brak wiedzy i umiejętności. Tak, buntował, się przeciw akademickiej formule. Ale buntował się po części dlatego, że ona go koncepcyjnie i technicznie przerastała. (Z czasem to się oczywiście zmieniło i nadrobił braki.) Wśród najwybitniejszych jazzmanów znajdziesz wielu takich, którzy awangardy i free nie uznają. Nie trawi tego pewnie połowa kadry Berklee College of Music. Z całą pewnością nienawidził takiego grania sam Miles Davis. McCoy Tyner i Elvin Jones - dwaj giganci - uciekli od Coltrane'a, bo nie znosili jego późnej twórczości. Czy oni wszyscy też są tym "ludem", ograniczonymi odbiorcami? Nie podważam sensu takiego grania, chodzi mi raczej o to, że to są nieporównywalne ze sobą rzeczy i próba wartościowania mija się tu z celem.
  22. In a Silent Way to jeszcze 60-te. Ta i Bitches Brew to rzeczywiście wielkie płyty. Późniejsze już mnie tak nie wciągnęły. Ale przyznaje, że po niektóre z elektrycznych nawet nie sięgnąłem więc nie mam pełnego obrazu. Zawsze zniechęcał mnie fakt, że Miles był wtedy wiecznie naćpany i zaczynał się sypać jako trębacz. Bardzo za to lubię tzw. "pierwszy wielki kwintet" Milesa z drugiej połowy 50-tych, czyli ten z Coltranem, Redem Garlandem, Paulem Chambersem i Philly Joe Jonesem. Wspaniałe granie. W myślach przeglądałem jeszcze wykonawców z lat 70-tych i fakt - spora część z tego jest mi bliska, może bliższa niż 50-te. Ale w 50-tych jazz rozwijał się pełną parą i praktycznie wszystkiego z tamtego okresu da się słuchać. A w 70-tych oprócz odkryć było też wiele wpadek, miotania się, nieudanych eksperymentów, żeby tylko konkurować z popularnością rocka. Wiem, że gdybym teleportował się w lata 50-te do któregoś z ważniejszych amerykańskich klubów jazzowych, to na bank świetnie bym się bawił. A w 70-tych mogłoby być ekstatycznie, albo tak sobie, czy wręcz nieznośnie - loteria. Myślę też, że współczesny saksofonista, pianista czy trębacz jazzowy powie Ci, że złoty okres to 50-te i 60-te. To jest nie do podważenia, wtedy kształtował się ten język. Gitarzysta może już wskazać 70-te, a "keyboardzista" wskaże je na pewno. Nie chcę się o to spierać, bo zbyt wiele było w latach 70-tych muzyki, którą głęboko przeżyłem, jak choćby Weather Report i robi się nam dyskusja o wyższości jednych świąt nad drugimi. Oddzielna rzecz, za którą bardzo lubię 70-te, to ponowne przeniknięcie jazzu do muzyki popularnej, zwłaszcza tej z Nowego Jorku i LA. Na pierwszym miejscu oczywiście wielcy Steely Dan.
  23. Umówmy się, że wielki Davis był jednak większy wcześniej. Co do ECM - pełna zgoda. To odtrutka na spolaryzowany amerykański jazz tamtej dekady (awangarda i free na jednym biegunie, bardziej komercyjny funk i wczesny smooth na drugim). Nie chodzi mi o to, że w latach 70-tych nie było w jazzie dobrych rzeczy, tylko, że statystycznie 50-te wypadają lepiej. W końcu to rozkwit hardbopu.
  24. Raczej 50-te i 60-te. W 70-tych poza fusion dużo nowego się już nie wydarzyło. Zresztą, ile było tych naprawdę wielkich zespołów fusion? Co poza tym? Hardbopowcy zaczęli funkować pod presją wytwórni płytowych. Jedni z większym, inni mniejszym przekonaniem. Hammond, Wurlitzer i Fender Rhodes wypierane przez syntezatory. A z drugiej strony - eksperymenty odstraszające od jazzu szeroką publikę. Czas największych podziałów w jazzie. W ciągu ostatnich 25 lat nagrano masę świetnych płyt, a do tego jakość dźwięku taka, że można sprzęt testować. Poniżej przykład łączący twórczość lat 70-tych ze współczesnym wykonaniem. Dla mnie - bomba pod każdym względem. Wspaniała muzyka, a do tego mówi dużo o systemie odsłuchowym.
  25. Np. coś takiego - Loren Stillman Quartet - "How Sweet It Is". Miałem kiedyś sporo Joe Lovano, ale zachowałem tylko te bardziej staroświeckie w stylu, a pozbyłem się eksperymentalnych. Zostało mi natomiast trochę rzeczy z wytwórni Naxos Jazz, w tym również nowoczesny postbop, "third stream" i awangarda. Część z tego trzymam w pracy, w domu znalazłem te łagodniejsze: - Flipside (typowa awangarda, ale jeszcze dałem radę słuchać) - Chris Cody Coalition - Oasis (i jeszcze jakaś druga w pracy) - Dejan Terzic Quartet - Four on One (w składzie George Garzone ) - Mark Isaacs - Closer - Joel Palsson - Prim - Lars Moller - Kaleidoscope Te trzy ostatnie, to właśnie takie rozmarzone, impresjonistyczne rzeczy w klimacie ścieżek filmowych. Również Mike Nock, LA Jazz Quartet, Ron McClure. Naxos naprawdę dużo fajnych rzeczy wydał, trafiłem jakąś internetową wyprzedaż i w sumie kupiłem od nich ze 30 płyt - przejrzyj ich katalog. New York Jazz Collective powinni ci się spodobać (ich akurat nie kupiłem).
×
×
  • Utwórz nowe...