-
Zawartość
1 111 -
Dołączył
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez sonique
-
Byłby martwym reliktem przeszłości. Muzyką bez postępu. Symbolem minionego. Wobec braku świeżego narybku - zostalibyśmy nim zanudzeni na śmierć… Jest kilka takich gatunków. Podałem ich moim zdaniem przykłady. Zobacz jakim rozwojowym nurtem był rock progresywny, art rock. Dzisiaj to niszowa nisza w zaułkach niszy. Tak to widzę.
-
Hmmm… a trylogia to nie: 1. Mwandishi 2. Fat Albert Rotunda 3. Crossing ? Mogę się mylić.
-
Żeby nie było: ja wprost uwielbiam nurzać się w jazzie tamtych lat. Kompozycje, szczególny sposób miksowania utworów, urokliwe niedociągnięcia techniczne (przestery, sybilacje). Ale mimo wszystko i na całe szczęście mamy jazz współczesny. W przeciwnym razie ten gatunek pozostałby jedynie osobliwym obskurantyzmem wyciąganym od czasu do czasu z przykurzonej szafy historii muzyki. Jak art-rock. Albo rock progresywny, które dzisiaj kuleją, że hej… (parę niszowych kapel tego nie zmieni). Które kolejne?
-
Yep… naprawdę świetna.
-
Podoba mi się to co pojawia się na drugim planie w kanale lewym i prawym. Bliska średnica niekoniecznie 😉
-
Właśnie słucham. W skupieniu.I solo. Domownicy na górze. Tylko zielona dioda wzmacniacza słuchawkowego eksploatuje zmysł wzroku. Reszta energii idzie w ucho. I co? Póki co żegluję przez nieco spokojniejsze niż w utworze 1 fale utworu 2. Fakt. Płyta bardzo dobra. Genialna. Dziękuję, że za Twoją sprawą pochyliłem się nad nią ponownie. Ale to nie jest jazz inkluzywny, egalitarny. Toż to jazz dla wąskiego grona wybrańców! Bo trzeba być, raz - osłuchanym, dwa - cierpliwym bo climax skrada się bez pośpiechu (millennialsi odpadają, nie dadzą rady - za duży wysiłek), trzy - dociekliwym: trudno w gąszczu tysięcy innych go wyłowić. No chyba, że pisuje się na forum z @Adi777 😎
-
W rzeczy samej… fajne granie.
-
Ja kiedyś lubiłem metal z melodią i zrozumiałym tekstem. Ale ten gatunek nigdy mną nie zawładnął.
-
Poznałem ją spacerze w lesie. (Łapię każdy moment na słuchanie bo ich mi życie skąpi.) Upatrzyłem ją już wcześniej i wrzuciłem do poczekalni. Pamiętam, że mnie poruszyła do głębi. Łatwoś z jaką Lee asymiluje różne wpływy i przerabia na swoją modłę czyniąc wszystko naturalnie spójnym. Oczywistym. Ta produkcja jest też ciekawa bo to nie ECM. Nie ACT. Nie nawet BlueNote. To zupełnie inna ekipa. Dlatego brzmi świeżo. Dla mnie;)
-
Gwałt na młoteczku i kowadełku…;)
-
Masz prawo tak uważać. I nie dziwię Ci się, że masz z tym problem. Bo ja często też go mam. Już samo pojęcie „jazzu” jest traktowane bardzo swobodnie. A co dopiero „free jazzu”. Czytając ponownie definicję tego ostatniego utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że w Nucleogenesis jest sporo elementów freejazzowych. Jest też pewien rodzaj etniczności - jak się wsłuchasz. Freejazz to nie tylko Coltrain czy Coleman;) Na poparcie tezy, że nowy jazz też ma rumieńce i trzyma się dziarsko, mój bezwzględnie najlepszy album a.d. 2021:
-
Tak. Są wybitne. Dlatego @Adi777 nie do końca mogę się zgodzić z tym, że (jak pisałeś gdzieś wcześniej) najlepsze czasy dla jazzu to odległe lata w zeszłym millennium. Moim zdaniem jazz jest akurat jednym z nielicznych gatunków muzycznych, które czerpiąc z wcześniejszych wpływów i mód potrafią zaproponować nową, niespotykaną wcześniej jakość (np. Pop czy rock straciły kolor jak sprane ciuchy i niczego już nie są w stanie moim zdaniem zaoferować). Ale aby ją stworzyć potrzebne jest szersze spektrum czasu. Dystans. Jazz lat 50-tch, 60-tych, czy 70-tych - choć piękny - pyrkał sobie cały czas w tym samym sosie. Niby ewaluował ale jednak smak potrawy, poza niektórymi przełomowymi wyjątkami - jednak wciąż podobny. Dlatego ja wolę jazz współczesny. Ma więcej powietrza, stylistycznej wolności, mniej klaustrofobii wynikającej z ograniczeń ówczesnej formuły jazzu ale też techniki i technologii (np. sposób nagrywania, wybór instrumentów, szczególnie klawiszowych). „Tamten” jazz ma czar. Ale wolę współczesny.
-
Sprawdzę dzisiaj wieczorem bo już nie pamiętam. Nie sprawiła jednak niegdyś abym się przy niej dłużej zatrzymał. Dam znać czy niesłusznie… Ale my Polacy nie musimy muzycznie romansować z potomkami Anglo-Sasów czy Skandynawami aby poczuć co to jazz. Nasze własne podwórko bowiem jazzowym geniuszem obdzielić mogłoby kilka innych nacji… że tak sięgnę na szybko do szuflady…
-
Jazz to śliski temat. Podobnie jak muzyka poważna. Wiele odpychającej kakofonii i męczącego zgiełku można przemycić pod etykietą „muzyki genialnej”. Gdyby nie to, że o nim mówią i piszą (a może nawet niektórzy słuchają) to ja nigdy sam z siebie na Pendereckiego bym nie trafił a już na pewno potencjału w nim bym nie wysłyszał. Albo inna ikona: Herbie Hancock. Nagrał piękną „River: The Joni Letters”, ale też niezrozumiałą (i dla mnie przeciętną) „Thrust”. I nie chodzi mi o to, że nie lubię atonalnych i trudnych kawałków. Ale niech mają sens, jak chociażby genialne free-jazzowe partie w Nucleogenesis 1 i 2 z Albedo 0.39 Vangelisa…
-
Jeżeli lubisz tę płytę, to te też powinny Ci podejść. Śpiewa tu połowa wokalnego składu z płyty powyżej;)
-
Historyjka damsko-męska jakich wiele. Lecz tu okraszona dodatkowo przyjemnym fetyszem;)
-
Piotrze, o zgrozo masz tu trochę racji. Z tym że „nie chcą” zamieniłbym na „nie wiedza, że można lepiej”. Sytuacja: osoba mi znajoma, która skompletowała pierwsze poważniejsze stereo w oparciu o „klocki” Denona nawet nie zwróciła uwagi, że DCD 800 nie jest gapless. Ba! Nie mogła mi uwierzyć, że takie CD istnieją! Uznała, że jak wydaje konkretne w jej ocenie pieniądze, to wszystko musi być top-notch. Nie zwróciła jadnak uwagi na to, że jej streamer Denon DNP 800ne jest gapless. Na marginesie: czyżby Denon rozesłał dwie ankiety do dwóch różnych grup respondentów?;)
-
PR Trójka, Studio El-muzyki, Jerzy Kordowicz… takie reminiscencje mnie obsiadły…
-
Gapless to nie funkcjonalność. To coś więcej. To umiejętność sprzętu dzięki której nagranie brzmi zgodnie z zamysłem artysty. Dlaczego dzisiaj niektóre odtwarzacze tego nie mają? Tak wyszło z ankiety? Chyba wśród księgowych…;) CD bez gapless jest dla mnie warte 0zł. A za nazwą powinni obowiązkowo dopisywać „no gapless”: Denon DCD 800 no gapless, Emotiva ERC-4 no gapless, etc.
-
Przecieraj je z kurzu dwa razy dziennie W 1999r kosztował 2300zł. Były to wówczas moje dwie pensje. Czyż nie piękny? Jak ja mogłem w ogóle pomyśleć o zastąpieniu go innym…
-
Z CD. Z plików nie sprawdzałem - wolę jednak pendriva podpiąć pod integrę. Kolejny przykład mi się przypomniał w temacie „kastrowania” sprzętu. Rotel. I ich odtwarzacze CD. Szuflada i jej wykonanie. Myślę, że o ile jeszcze w 11-ce (2099zł) ujdzie, to w 14-ce (3499zł) to już obciach. Ale aby tego było mało, to w 1572 (4999zł) jest wciąż ta sama. Czyli tandetnie plastikowa, jak ze sprzętu za 1500zł. Nie muszę chyba dodawać, że Rotel CD 1572 nie ma wejścia słuchawkowego - no bo „standard naszych czasów” trzeba zachować;) No jak my mamy się nie interesować sprzętem vintage… przecież dla kogoś kto ma świadomość tego co traci obcując wyłącznie z nowymi konstrukcjami, vintage to naturalny kierunek. Nie piszę tu o brzmieniu. Wierzę, że w przypadku CD-ków nie uległo na przestrzeni lat deterioracji. Ale samo posiadanie bubla za niemałe pieniądze jakoś mnie odstręcza i napawa smutkiem.
-
@substance, mało kto o tym pisze ale zwróć uwagę na to czy dany odtwarzacz CD potrafi odtwarzać bez przerw między utworami (tzw. gapless). 20 lat temu nikt o to nie pytał bo to było oczywiste, że CD tak mieć tę funkcję. O zgrozo jednak, w dzisiejszych czasach to nie jest już takie oczywiste… Swego czasu zachciało mi się wymienić mojego leciwego i czasem już szwankującego Denona DCD 1550AR i za głowę się złapałem jak mocno okrojone z nawet wybitnie podstawowych funkcji potrafią być współczesne odtwarzacze CD w przedziale do ok 3 tysięcy zł.a nawet i dużo wyżej. Przyklady: wspomniana wcześniej przez @S4Home Emotiva nie jest gapless! Popularny Denon DCD 800 nie jest gapless! Dla mnie to kompletna dyskwalifikacja. Bez względu na brzmienie. Gdy natomiast spojrzymy na „następcę” mojego Denona w prostej lini czyli DCD 1600NE (obecna cena zakupu 6000zł), to sytuacja jest jest podobna. Ma co prawda gapless ale został maksymalnie okrojony ze wszystkich istotnych funkcji, które obecne były jeszcze kilkanaście lat temu w odtwarzaczach z tej półki cenowej, jak: fader, peak, repeat, auto edit, auto space, dwa wyjścia analogowe: fixed i variable (przez variable głośność regulowana z pilota CD - przydatne przy odsłuchach przez słuchawki via wzmacniacz słuchawkowy lub bezpośrednio z CD), wreszcie wejście słuchawkowe z regulowanym oddzielnym pokrętłem poziomem natężenia dźwięku (tego DCD 1600NE też nie ma!). Życzę przemyślanych zakupów.