-
Zawartość
1 119 -
Dołączył
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez sonique
-
No właśnie nie znam. To znaczy wiem co to za płyta, z jakiego okresu, i czego się po niej spodziewać. Pewnie nawet ją pobieżnie kiedyś przesłuchałem ale nic w pamęci nie zostało. Ciekawe, że właśnie teraz wpada mi na tapet (z pewnością ją przesłucham), gdy moją płytą kończącego się już tygodnia została bezapelacyjnie poniższa: Live at the Aquarium. Skąd inąd Michael Brook to dobry kumpel i kilkukrotny muzyczny kolaborant Briana Eno. Ta koncertowa płyta zawiera miedzy innymi wspaniały kawałek Ultramarine, który bardzo lubię nie tylko dlatego, że nazywa się tak samo jak mój niegdyś ukochany perfum od Givenchy, ale przede wszystkim dlatego, iż utwór ten znam głównie z bardzo dobrej ścieżki dźwiękowej do filmu Heat. Na soundracku do wspomnianej Gorączki znajduje się też niezły kawałek Briana Eno (cały czas jak widać krążyli w swoim pobliżu), przeszywająca zmysły Armenia Einstürzende Neubauten, czy taka perełka jak Last Nite Terje Rypdala. Trochę odjechałem od tematu... ale czyż z muzyką nie jest tak zawsze? Jak zaczynam żeglować w jakimś klimacie to nigdy nie wiem gdzie mnie ta peregrynacja zaprowadzi. Zatem polecam spróbować: Michael Brok Live at the Aquarium.
-
Chodzi Ci pewnie o utwór 4:33 Johna Cage’a…
-
Spiral jest mało spójna. Słuchana w całości może zmęczyć zmianami klimatu. Vangelisa słucham od siódmej, a może nawet szóstej klasy szkoły podstawowej. Pomimo, iż dzisiaj gości u mnie już rzadko (pożeglowałem do innych krain), to jednak wciąż obdarzam go wyjątkową estymą, w zasadzie zarezerwowaną wyłącznie dla niego. Myślę, że to on jest dla mnie początkiem i końcem. To dzięki niemu zainteresowałem się muzyką przez duże „em”. To on zaprowadził mnie do jazzu, free jazzu, fusion, rocka progresywnego, muzyki poważnej, operowej, czy nawet punktualistycznej. Oczywiście zgrabnie wychodząc od swojego eksperymentowania w klimatach el muzyki, do której to wciąż mam ogromną słabość. A ulubiony okres twórczości? No oczywiście „Nemo Studios Era”… z Yamahą CS-80 w roli głównej…
-
Twoja ulubiona? Z tej płyty pochodzi wspaniały To the Unknown Man… U mnie Rapsodies z Irene Papas. Taka dostojna… refleksyjna.
-
Fantastyczna płyta! Dzięki za przypomnienie tego artysty…
-
https://hifiphilosophy.com/pulsy-pokoju-pulsy-wojny/#comment-378297 Fragment artykułu, na zachętę: „Sprawy z jednej strony były zatem dobrze przygotowane, lecz jednocześnie zaczynały też coś jakby wymykać się spod kontroli. Należało w tej sytuacji uderzyć prędko i uderzenie wykonano. Jednakże wykonanie to już kompromitacja, skutkiem której najdroższa nawet kurteczka chwilowo nie pomoże Władimirowi Władimirowiczowi na wygląd inny niż kretyński.”
-
Zdecydowanie. I ten utwór jest genialny.
-
Niezły soundtrack. Mocno zapomniany. Podobnie zresztą jak film do którego powstał. Widziałem go w kinie bodaj w 2000r i zrobił na mnie niemałe wrażenie. Dobra obsada i ciekawa historia. A kto tu gra muzykę? No są tu chłopaki z U2, Daniel Lanois, Brian Eno ale również takie tuzy jak Brad Mehldau czy Bill Frisell jak również multi-uzdolniona Milla Jovovich, która zresztą gra również w filmie (ciekawą i pokręcona postać). Swego czasu muzyka niedostępna w stramingu. Może dzisiaj już dodali… The Million Dollar Hotel - soundtrack.
-
Mam wersję trzypłytową. Ogólnie bardzo dobra ścieżka… Świetne to. Nie znałem. Dzięki!
-
Zupełnie Cię rozumiem. Ja porównuję słuchawki wyłącznie gdy mam je wszystkie na raz pod ręką. Nigdy z pamięci - choć ogólny charakter dźwięku zostaje w głowie. Z ciekawych planarnych chodzą mi po głowie „dziadki” Fostexy T60RP. Muszę je gdzieś dorwać do posłuchania… te nie wydają się wymagające dla „statystycznego” wzmacniacza. Choć zachwycam się nienagannym wykresem Deva, to jednak pomny jestem faktu, iż zawsze najbardziej ciągnęło mnie do tych słuchawek, które odpowiedź częstotliwościową miały nieco odbiegającą od standardowej, żeby nie powiedzieć miejscami szaloną i zwariowaną… z jakąśniepowtarzalną naleciałością… ułomnością;)
-
Może zamiast forumowego zlotu miłośników AUDIO lepiej zorganizować zbiorową terapię dla forumowiczów? Ileż nieuświadomionych lęków i animozji wyszłoby z szafy… i pewnie wiele więcej.
-
Onkyo nie ma wejść cyfrowych więc jeżeli tylko nie potrzebujesz używać wbudowanego przetwornika DAC w celu podłączenia innych urządzeń jak np. transportu CD to 6170 wydaje się być bardzo dobrym wyborem. Też się nad nim zastanawiałem ale jednak zdecydowałem się dopłacić do CA CXN 2.2, który używam jako centrum systemu. Cyfrowo do CXN podpiąłem odtwarzacz CD a CXN podłączyłem do wzmacniacza stereo i dodatkowo wzmacniacza słuchawkowego. CXN ma możliwość sterowania poziomem głośności, który to reguluje się z poziomu pilota lub smartfona; smartfonem lub pilotem przełączmy też źródła więc po zakończonym słuchaniu płyty CD można w aplikacji wybrać kolejne utwory w TIDALu i kontynuować słuchanie nie ruszając się z miejsca. Dla posiadających wzmacniacze słuchawkowe bez pilota (tak jak ja), regulacja głośności z pozycji sofy (u mnie 3m od sprzętu) jest niezwykle wygodna i chętnie bym za nią dopłacił raz jeszcze...;) Warto też wziąć pod uwagę Marantz-a 6006n (też ma wejścia cyfrowe ale nie wiem jak to działa), Audiolab-a 6000n, a w szczególności chyba Node 2. Jeżeli dodatkowe, wyjątkowo rozbudowane funkcje CXN nie będą przez Ciebie wykorzystywane, to chyba nie warto dopłacać.
-
No raczej. Plus sprzęt do destylacji A kultura zarówno jedna jak i druga może odbyć podróż na pendrivie
-
Le singe bleu to dla mnie najlepszy kawałek Vangelisa. O włos za nim Rêve z Opera Sauvage. L’Apocalypse des animaux zabrałbym na Marsa głównie dlatego, że moim zdaniem jest taka ludzka, bliska. Gdybym miał jej klimat porównać do jakiegoś dzieła z innej dziedziny sztuki, to tym dziełem byłaby Ziemia planeta ludzi Antoine de Saint-Exupéry’ego. Tę też bym pewnie zabrał.
-
Haha, nic z tego bo nie pamiętam... byłem wtedy dużo młodszy... nawet nie bardzo zainteresowała mnie tamta pozycja a już na pewno nie mieściła się w moim studenckim budżecie. Mój główny problem polegał wtedy na tym, że dorabiałem pisaniem kolegom prac na zaliczenia ale walutą były butelki piwa, a nie pieniądze. Więc wieczorem klub i piwo za darmo ale nic poza tym. Opisana sytuacja wydarzyła się w Księgarni Pod Arkadami w Szczecinie. Był tam spory kąt z płytami CD. Tam kupiłem między innymi za ostatnie 49zł mojego ukochanego Vangelisa L’Apocalypse des animaux, którą to zabrałbym w podróż na Marsa, gdybym mógł z całej mojej kolekcji wybrać tylko jedną... No i właśnie pomyślałem, że płyty CD są dzisiaj niesamowicie tanie dla statystycznego polskiego portfela w porównaniu do cen 20-30 lat temu. Eh, brakuje mi sklepów z płytami... i mądrych dziadków melomanów również.
-
Nieźle napisane. Imponuje mi Twoja wiedza i osłuchanie. Ale co ważniejsze dopinguje do jeszcze większego zanurzenia się w interesujących mnie obszarach muzyki... Kiedyś wszedłem do sklepu z płytami. Gdy szperałem wśród półek przeznaczonych dla jednego gatunku muzyki, szperający obok starszy jegomość pokazał pewną płytę i zapytał czy ją słyszałem. Gdy powiedziałem, że nie znam, on odpowiedział patrząc mi prosto w oczy z dobrotliwym uśmiechem mędrca miłującego innych ludzi: Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę, że to co najlepsze jest jeszcze przed Tobą. Konkludując: aż się cieszę na te płyty, które wciąż przede mną
-
Dzięki za ciekawe spostrzeżenia! Tak, przyznam, że można w techniczno-matematycznym graniu pójść jeszcze dalej od Jarrett'a i faktycznie - ja też potrafię doszukać się u niego liryzmu. Chociażby na zaproponowanej przeze mnie płycie. Jednak nie zmienia to faktu, że na większości nagrań trzeba się jednak trochę postarać aby ten liryzm zauważyć. Głównie słyszę u niego introwertyczne, wręcz autystyczne skupienie a nawet lekką nerwicę natręctw Znany jest przecież z tego, że kompletnie odpływa podczas koncertów. Zdarzało mu się przerwać w pół nuty bo ktoś na widowni za bardzo kaszlał... Ja prywatnie zestawiam czasem Jarrett'a z Możdżerem jeżeli chodzi o technikę i w tym porównaniu Jarrett ma jednak mniej liryzmu. Co do DeJohnnet'a - to wobec twojej niezmiernie ciekawej i rozbudowanej argumentacji podpartej konkretnymi nazwiskami, przyłożę to niego analityczne ucho raz jeszcze. Nie zmienia to jednak faktu, bez względu na to, że są tacy w jazzie co to przyłoić potrafią jeszcze bardziej, że Jack się "w tańcu nie certoli" i delikatne granie go nieco parzy. I ten brak delikatności czyni go jednak w moich oczach bębniarzem mało uniwersalnym. Szczególnie, że rozmawiamy o jazzie.
-
Mi się emocje nie udzielają. Tobie też raczej nie. Jest mi dobrze z tą konwersacją. Spokojnie. Cobalt to dobry produkt w swojej cenie pod warunkiem, że używamy go zgodnie z przeznaczeniem, czyli ze smartfonem, tabletem itp. Do zastosowań stacjonarnych nie ma sensu (i nie po to był konstruowany) bo wtedy okazuje się, że jest to bardzo drogi distortion box Do komputera kupiłbym z pewnością używany (nieprodukowany już) HEGEL SUPER za ok 400zł. A do toru hifi zacząłbym od przytoczonego wcześniej ifi. Jak możesz to chętnie poznam te zdecydowanie lepsze produkty od NightHawk i NightOwl. Pamiętaj, że ich cena przez bardzo długi czas oscylowała na poziomie poniżej 1500zł a więc potencjalni konkurenci muszą się zmieścić w tym budżecie…
-
Każdy produkt, niekoniecznie audiofilski, wzbudza zawsze mieszane uczucia. Bo ludzie się różnią. Gorzej jak nie wzbudza żadnych uczuć. To wtedy cykl życia produktu jest bardzo krótki. Postanowiłem kiedyś, że będę miał tylko jeden system, za to maksymalnie dobry w danym budżecie. Wyklucza to zatem posiadanie np. dwóch par słuchawek (ale też innych elementów). Bo zamiast kupować drugą parę, wg mojej policy powinienem kupić jedne lepsze w cenie tych dwóch. Słowem, wolę kupić lepszy dźwięk niż mieć zdublowany ten z niższej półki nawet jeżeli inny. I tylko dlatego nie kupiłem AudioQuest NightHawk. Do dzisiaj zdarza mi się jeszcze zwątpić czy dobrze zrobiłem;) Nic o lepszości Reda względem Cobalta mi nie wiadomo. Wiem tylko, ż Cobalt bardziej kliniczny - gdy ktoś łączy go z klinicznymi słuchawkami to myślę sobie jedynie wtedy Red może okazać się lepszy. Ale nie sprawdzałem.
-
Pozwolę się z Tobą w ogóle nie zgodzić zarówno co do marki AudioQuest a w szczególności wzmacniacza Cobalt. Co do samej marki, to niebędę się zagłebiał - każdy może sam poczytać co robią, co robili, i jaką mają ich produkty reputację (a raczej dlaczego niektóre już są legendą w swoim przedziale cenowym). Co do zaś Cobalta - w czasie gdy się pojawił nie było praktycznie żadnej alternatywy cenowej i jakościowej jeżeli ktoś szukał czegoś przenośnego i małego, a raczej mikro-malutkiego;) @tauzenik2305, posłuchaj i sam zdecyduj, czy Cobalt Ci się podoba. Do zastosowań mobilnych niewiele jest produktów konkurencynych mogących mu zagrozić. Jeżeli jednak słuchasz stacjonarnie, to w tej cenie z całą pewnością mogłeś kupić lepiej. Choćby iFi Audio Zen Can za 749zł.
-
Lynne Arriale nie znałem ale to co zaproponowałeś brzmi świetnie. Dodałem panią do poczekalni i obsłucham wkrótce;) Z Jarrettem mam pewien problem (z DeJohnettem zresztą też pewien, tyle, że mniejszy, o czym później). Dawnymi czasy byłem bardzo lewopółkulowy. Zajmowało mnie wzystko co ścisłe i dające się zawrzeć w cyfrach. W pewnym momencie mojego życia mój pokładowy komputer przeniósł większość operacji do półkuli prawej. Odkryłem nieuświadomione wcześniej pokłady humanistycznych i emocjonalnych głębin. Dlaczego to piszę? Jarrett to moim zdaniem profesor matematyki, który swoje wzory i naukowe tezy przedstawia nie na tablicy a na klawiaturze. Kiedyś było mi do niego po drodze. Dzisiaj już niebardzo. Wciąż go lubię czasem posłuchać i szanuję go niezmiernie ale nie wpasowuje się dzisaj niemal w ogóle w moje potrzeby muzyczne. The Melody At Night, With You ominął los pozostałych płyt bo jest ona kompletnie inna - o czym pisałem powyżej. A teraz słowo o Jacku DeJohnett. Pewnie się wielu narażę (przecież to nazwisko-pomnik), ale im bardziej się w jazz zagłębiam tym mniej lubię jego obecny styl. Ofensywny, rockowy. Do jazzu mi już dzisiaj nijak nie pasujący.