Skocz do zawartości

sonique

Uczestnik
  • Zawartość

    1 255
  • Dołączył

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez sonique

  1. Moja pierwsza płyta Keitha Jarretta. Bardzo dobry koncert i moim zdaniem miejscami mocno inny od pozostałych dokonań solo tego artysty. Ma to co lubię: stawia opór i nie daje się w pełni poznać a co za tym idzie - docenić - po pierwszych dwóch, trzech przesłuchaniach. Ja do tego koncertu musiałem dojrzeć, co zabrało mi kilka lat…
  2. Aby “wpaść “ w audiofilię, obok odpowiednich warunków lokalowych i zasobów, trzeba posiadać pewne cechy charakteru. Ja jestem słabym materiałem na audiofila bo się do rzeczy przywiązuję a gdy zaczynają szwankować, zawsze wolę naprawić, wyczyścić, odrestaurować i używać dalej niż wymienić na nowe. Ale taki mój tata, na przykład, ma zupełnie inny mental audio: swego czasu przewalił zdecydowaną większość sprzętu dostępnego w Polsce w latach 80-tych i 90-tych. Rzadko za tymi zmianami nadążałem i nigdy nie rozumiałem po co to wszystko. Ale mimo wszystko miło było go obserwować gdy podłączał nowy sprzęt z wypiekami na twarzy. @Rega napisał ostatnio, że ma w sobie 30% audiofila vs 70% melomana. Zdrowa mieszanka… Daleko mi jednak i do niego, bo u mnie to jakieś 10 do 90. Ale… jest jedna jedyna rzecz, która zaprząta mi umysł od bardzo dawna. Nazywa się Klipsch Heresy III. Póki co się opieram. Ale nie ręczę, że pewnego dnia nie pęknę… Niestety, obecne Audio Physic Tempo 25 grają naprawdę bardzo dobrze. Nie dają mi kompletnie żadnych powodów do narzekań… martwić się tym czy cieszyć? Zapewne odpowiedź audiofila byłaby tu inna niż ta melomana…;) No i jeszcze jeden genialny pomysł, żywcem skopiowany od @Kraft-a (i pewnie innych): kilka rotujących zestawów monitorów, podłączanych na zmianę wedle ochoty i nastroju. Tak pewnie wyglądało będzie moje audio za 10 lat, gdy wszyscy członkowie rodziny już podrosną i ryzyko strącenia kolumny ze standu przestanie być realnym zagrożeniem… Pomalutku… powolutku… pożyjemy, zobaczymy…
  3. Kto z Was był „audiofilem” w swoich latach 20-tych czy nawet 30-tych? Ja nie byłem, choć dobry dźwięk zawsze zwracał moją uwagę. Przeprowadzałem się w dorosłym życiu 11 razy. Słowem, nie zawsze było jak się poświęcić temu pięknemu hobby na poważnie. Dajmy młodym dorosnąć, rozsiąść się w wygodnym fotelu życia, dojść do odpowiedniego statusu materialnego gdzie zainteresowanie inwestycją w dobry dźwięk pojawi się spontanicznie. Jedynie nieliczni poczują ten zew. Ale właśnie ci nieliczni zastąpią nas - też w gruncie rzeczy nielicznych. O to jestem spokojny.
  4. Jeżeli masz na myśli kawałek otwierający album, to uważam go za jednen z najpiękniejszych utworów o miłości, bliskości i przywiązaniu, jaki kiedykolwiek powstał w muzyce pop. Muzyka, słowa, aranżacja. Uwielbiam.
  5. Ja mam tak z Chopinem z tą różnicą, że ucho me po latach ani o nutę łaskawsze… I wiem, że dość nieelegancko to brzmi w Dzień Niepodległości. JMJ był u mnie na salonach około roku. Zaczęło się gdy byłem w klasie siódmej. W ósmej, na jego nieszczęście, poznałem Albedo 0.39 i Heaven & Hell, a przede wszystkim L’apocalypse des Animaux i od razu znielubiłem el muzykę generowaną przez arpeggiatory przy ogromnym wsparciu sequencerów co na końcu oznaczało, że nie wiadomo czyja to była muzyka: artysty czy algorytmu. Piękna płyta. Dziękuję za przypomnienie. Wrócę… Listopad jest potrzebny. Nie mniej niż sierpień. W porze ciepłej się bawię. W zimnej dumam i podejmuję decyzje.
  6. Klimat rodem z Mad Maxa: nowoczesność i pierwotność w jednym...;). Podobna w pewnym względzie jest trąbka w ustach Jona Hassella (kiedyś już prezentowałem), też taka “madmaxowa”…
  7. Piękna kompilacja. Z czterech albumów Manu służących temu wydawnictwu za “bazę”, posiadam drugi - “Neighbourhood” i czwarty “Manu Katché”. Szczególnie lubię ten ostatni a to chyba za sprawą hipnotycznej trąbki w ustach Nilsa Pettera Molværa. Nie byłbym sobą, gdybym z okazji nie skorzystał i czegoś nie polecił. Oczywiście nawiązując do tej hołubionej przeze mnie trąbki. Album brzmiący nowocześnie i z wpływami etno. Poza tym bardzo znany i uznany - nie raz w tym wątku pewnie prezentowany. Nils Petter Molvær - Khmer (1997)
  8. JMJ ma (miał) wspaniałą umiejętność efektownego i oryginalnego żonglowania tonacjami oraz tworzenia ciekawych barw i muzycznych aur. Był też jednym z pionierów el muzyki. Jednak (zbyt) szybko wykalkulował, że spłycenie warswy muzycznej i wprowadzenie prostych i nadużywanych przy byle okazji “tanich” trików (glissanda, arpeggia, odgłosy natury) pozytywnie wpłynie na sprzedaż płyt - czy też jak niektórzy wolą “dotarcie do szerokiej rzeszy odbiorców “. Dla większości z nas na tym forum, jego muzyka jest tak głęboko wpisana w nasze dzieciństwo czy lata młodzieńcze, że trudno nam czasem nabrać dystansu. Mam nadzieję, że się nie narażę, ale dla mnie jest ona jednak dość mocno kiczowata. Choć oczywiście przyjemna, głównie ze względu na sentyment. Są tu jednak wyjątki, bądź pojedyncze utwory, rzadziej płyty. Z płyt wyróżniłbym koncert w Chinach i Zoolook. Utworów byłoby więcej, lecz wszystkie maksymalnie do Revolution, bo potem było już słabo lub nawet bardzo słabo. Zabrzmiało nieco górnolotnie, więc zejdę na dół i przyznam się bez bicia, że i tak Equinox słucham najczęściej…;) PS. Nawet gdy JMJ brzmi kiczowato, to jego kompozycje same w sobie potrafią się świetnie obronić gdy przerobione przez innych artystów. Na ostatnim koncercie w Koszalinie, Leszek Możdżer zagrał Oxygene 4 i utwór ten zabrzmiał wręcz rewelacyjnie! Bardzo podobne wykonanie, z innego koncertu:
  9. Możemy kiedyś tęsknić…
  10. Jak dla mnie, po wydaniu “Wish” powinni byli otworzyć fancy restaurację w Londynie i dać spokój z muzyką…;)
  11. Moim zdaniem jeden z najlepszych w jego dyskografii. Ale nie jedyny tak świetny na tej płycie. Kontynuuj… Zazdroszczę Ci. Chciałbym znowu móc przesłuchać tę płytę pierwszy raz…;) I coś czego nie znajdziesz w streamingu, przedmowa autora: Oraz coś, czego nie znajdziesz nigdzie…;P
  12. Tak, jest wiele nawiązań. Może dlatego przypomniał mi się inny album. Też skrzypce. Też polskość. Adam Bałdych & Helge Lien Trio - Bridges
  13. Jak Ci się T5 AWD spisywało? Jakieś słabe strony? T8 ma 200 koni więcej od T5 ale to wciąż ta sama pojemność 2l. Przy tak stosunkowo małym silniku, moc jest ogromna. Ciekawe zatem jak z trwałością…
  14. Leszek Możdżer solo podczas dzisiejszego koncertu. Najnowszej płyty Beamo nie można było jeszcze nabyć, ale uzupełniłem inne braki…
  15. Też kilka razy podchodziłem do płyt Marillion ze Stevem na wokalu i finalnie nie dawałem rady. A tak bardzo się starałem zapełnić pustkę po Fishu. Marillion II za daleko pada jednak od art rockowych ideałów. Choć to ładna muzyka, pod tym względem zdecydowanie gładsza i łatwiejsza w odbiorze od pierwszych czterech płyt grupy. Tylko nie tego szukam. Kiedyś nie tak bardzo, ale dzisiaj najchętniej wracam jednak do Clutching at Straws. Może brak jej poezji Misplaced Childhood czy odkrywczości Fugazi, ale Clutching odbieram jako dojrzalszą i zdecydowanie najbardziej spójną. Pozostając w kręgu art rocka , szczególnie lubię wracać do tej płyty Genesis z roku 1976:
  16. Boy - mój ulubiony album grupy z czasu zanim U2 poznali Eno i Lanois. Szczery. Świeży. Zdecydowanie bardziej spójny od kolejnych dwóch. I też lepiej od nich się starzeje. W zasadzie to dopiero The Joshua Tree wprowadził nową jakość bo po Boy nastąpił okres bardziej lub mniej udanego poszukiwania tożsamości grupy.
  17. Łapię się coraz częściej na tym, że jeden rodzaj nośnika nie zawsze załatwia sprawę… szczególnie im głębiej w las człowiek się zapuszcza w tym swoim zbieractwie… Ja już od dłuższego czasu rozważam nabycie gramofonu jako uzupełnienie głównej kolekcji na CD.
  18. Piękne wydanie… Ja natomiast posiadam dwa różne na CD. Posiadając egzemplarz dość późny, trafiłem na pierwsze wydanie i ze zwykłej kolekcjonerskiej próżności je również nabyłem. Ciekawostką jest to, że najwcześniejsza wersja nie posiada ostatniego utworu… Pierwsze wydanie: Wydanie późniejsze: Przy okazji polecę koncert, który bardzo mi miejscami przypomina The Köln Concert:
  19. Hmmm… tylko, za takiego trenażera Garmina możesz kupić dobrej klasy rower… ja bym nie dał. Jeździłem na rowerze w zimie po lesie przy temperaturze -1C - +1C. Biegałem przy -10C. I jak masz odpowiednie ubranie to też może taki sport być wielką przyjemnością. W przypadku roweru kluczowe są stopy (ocieplacze na buty), dłonie (ciepłe ale nie grube rękawice) oraz odpowiednia bielizna i ochrona przed wiatrem (zjazd z dłuższej górki przy 0C i wietrze może zamrozić człowieka na kość). I zasada, że ubierasz się tak, że przez pierwsze pół godziny lekko marzniesz a potem, gdy się rozgrzejesz, to nie oblewasz się potem. Jak masz gdzie jeździć koło domu to zanim wydasz na trenażera, polecam spróbować na świeżym, rześkim powietrzu… tylko pamiętaj o odpowiednim ubiorze… w przeciwnym wypadku trauma gotowa…;) No i oczywiście, gdy temperatura niska, zawsze oddychaj wyłącznie przez nos (wydychać jedynie możesz przez usta jak przez nos za trudno). Ale to na pewno już wiesz…;)
  20. Tanie to nie jest ale pomysł świetny… https://www.garmin.com/en-US/c/sports-fitness/indoor-trainers/
  21. Bull’s eye…;) Trafiłeś w moją ulubioną płytę Marillion… trochę o niej zapomniałem… dzięki za przetarcie jej z kurzu bo mi dawno temu zniknęła pod jego grubą warstwą… Też mam ją w ulubionych i różnic w porównaniu do tej zaproponowanej przez @Highlander_now się nie spodziewałem. Tej drugiej nie słuchałem i pomyślałem, że różni je tylko okładka…;) Natomiast z klawesynem lubię się tak żarliwie jak z banjo… poprzestanę więc na znanej mi wersji…;)
  22. Owszem, słucham. Choć posiadam tylko tę jedną płytę: Trebunie Tutki i Voo Voo - Tischner. Jest ciekawa, inna. Istotne są też tu oczywiście świetne teksty świetnego „tekściarza”. Nawet ją wrzucę niedługo bo powakacyjny klimat Kościeliska i okolic wciąż we mnie...;) Natomiast inny mój nabytek zakupiony na okolicznej giełdzie płytowej już jednak dobitnie kojarzy mi się z Kielcami…;) Jest niezła. Polecam (jak jej nie znasz).
  23. Ja też od jakiegoś czasu z dala od Europy…;) Ciekawa muza. Imponujący skład. Mamy tu głównie Indie (tabla, perkusjonalia, głos, flety), ale też Anglię na gitarze akustycznej i Norwegię na saksofonach. Hindustańską zadumę, brytyjską dynamikę, i norweski chłód. Ogień i lód. Słowem, na uszy miód.
  24. Dla mnie ideałem była zawsze Prelude III, której kolorowy prospekt stał się moją własnością zaraz po jej debiucie. W tamtych czasach piękne auto. I nowatorskie: skrętna tylna oś, której działanie i walory były w prospekcie dokładnie omówione. Na kilkunastoletnim entuzjaście motoryzacji robiło to wtedy ogromne wrażenie. Z tamtych lat wyróżniłbym jeszcze inne auto japońskie - Toyotę MR2 mkI. Po latach, może z sentymentu do tylnej osi skrętnej - która wciąż robi na mnie wrażenie, może ze słabości do genialnej sylwetki (ach ci Francuzi), czy to z powodu Bose na pokładzie (na deser), sprawiłem sobie Renault Laguna Coupé 2.0, benzyna, 205KM. Lubię taką motoryzację i mam sentyment do prostych rozwiązań. Nie jest to auto ani wymarzone, ani podnoszące poziom testosteronu. Ale, kurczę, da się lubić… dlatego w garażu zostaje, tak długo aż zgnije… tym bardziej, że jest obecnie już znacznie tańsze od mojego systemu audio…;)
  25. Quartet. Wszak dość dziwny: perkusja (Aldo Romano), klarnet i saksofon sopranowy (Louis Sclavis), kontrabas (Henri Texier), oraz aparaty Leica M6 oraz R6 (Guy Le Querrec). A co szczególnie ciekawe: to nie żadne ECM, Blue Note, Impulse! czy inna Columbia. Ale mała, dość niszowa, choć dzisiaj już całkiem w pewnych kręgach znana, francuska wytwórnia Label Bleu założona w 1986r w Amiens. A więc nie powieje ani skandynawskim chłodem od nadwornego inżyniera dźwięku ECM Jana Erika Konshauga, ani dużymi pieniędzmi i stosowną reklamą jak w wypadku amerykańskich produkcji. Będzie dla odmiany ciepło, gęsto, nawet parno, ekscentrycznie, ale przede wszystkim nowatorsko. Francuzi zawsze muszą po swojemu: i w motoryzacji, w modzie, w kuchni, a jak się okazuje również w muzyce. Muzycy i artysta fotografik, prywatnie świetni kumple, wybrali się na trzy muzyczne wyprawy do Afryki, każda kolejna po kilkuletniej przerwie. Aldo, Louis i Henri przygrywali, a Guy fotografował. Powstał z tego interesujący tryptyk: „carnet de routes” wydany w 1995, „suite africaine” z 1999 i „AFRICAN FLASHBACK” z 2005. A muzyka? Oryginalna. Wciągająca. Zaskakująca. Delikatna i agresywna zarazem. Jak afrykańska przyroda. Choć kompozycje z afrykańską muzyką mają wspólnego niewiele, jeżeli cokolwiek. Nie przeszkadza to jednak wcale. Bo muzyka broni się sama. Komu się ten projekt ma szansę spodobać? Z pewnością komuś nieco znudzonemu znanymi wytwórniami jazzowymi i ich przewidywalnym „house soundem”. Z pewnością też wielbicielom „Afric Pepperbird” Jana Garbarka czy „Conference of Birds” Dave’a Hollanda. To takie pierwsze skojarzenia z brzegu. Oraz tym słuchaczom, którzy mając duszę muzycznego poszukiwacza nie obawiają się wyprawy w nieznane. W tym wypadku do serca Czarnego Lądu. Na zakończenie nie można pominąć projektu plastycznego trzech wydawnictw. Każda płyta wydana została w kartonowej obwolucie (pierwsza) lub pudełku (dwie kolejne) i każda zawiera wielostronicową poligrafię z całkiem niezłymi, monochromatycznymi zdjęciami Guy Le Querrec’a dokumentującymi te niezwykłe wyprawy. Płyty poznałem podczas ponurego, przymusowego, pandemicznego „home office”. Próbę czasu wytrzymały rewelacyjnie. Wciąż do niech często wracam. „Efektem ubocznym” jest moja niesłabnąca po dziś dzień fascynacja klarnetem w jazzie jak i osoba Henri Texiera, basowego samouka, który skradł moje uszy do tego stopnia, iż kupiłem jego dwie pierwsze płyty, które należą do najdroższych w mojej kolekcji. Dla mnie bomba. Polecam.
×
×
  • Utwórz nowe...