-
Zawartość
2 333 -
Dołączył
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez Dzik
-
Tak, gra tak samo, ale oczywiście nie słyszę go tak samo jak wtedy, kiedy był nowy. Kiedy bowiem sprzęt jest nowy, to słucha się go zupełnie inaczej - człowiek jest wyczulony, analizuje, koncentruje się na niuansach, porównuje do tego, co miał wcześniej. Jest to zupełnie inny odsłuch niż relaks przy wysłużonym stereo. Ciężko cokolwiek na to odpisać, bo jest to po prostu bardzo naiwne podejście. Kiedyś uznano, że jak się wrzuci babę do wody i wypłynie, to jest czarownicą. Tak mówili i uznano, że tylu ludzi nie może się mylić.
-
Nie istnieją dla mnie jakieś "zespoły na początek". Jak mi się podoba, to słucham i mam gdzieś, co ludzie gadają.
-
Obawiam się, że to będzie "zamienił stryjek". Są dobre, przetestowane modele w twoim budżecie: JBL 308P MK2 ADAM T7V KALI Audio LP-8 V2 do słuchania z bliskiej odległości. Do słuchania z dystansu sugerowałbym jednak pasywne + wzmacniacz.
-
Trop prowadzący do kolejnego forum, gdzie ludzie kłócą się przez 20 stron, dopóki ktoś nie dostanie bana. W przypadku gramofonów stawiałbym po prostu na sprawdzone marki i modele, nie bawiąc się w żadne wynalazki. Od czytania rozkmin rozboli tylko głowa.
-
Podejrzewam, że dołączyłby do postaci typu Axl Rose i raz na jakiś czas wyskakiwałby jakiś grzyb, znaczy news z nagłówkiem "Pamiętacie go? Już ta nie wygląda". A propos... Od razu widzę charakterystyczne fryzury, luzackie jeansy i koszulki, budki telefoniczne, kiedy tego słucham.
-
Tak. Wiele osób twierdzi też, że np. czuje obecność boga w kościele - masz kwestionować jego obecność, bo nikt mu nie zrobił zdjęcia? Tak. "Wiele osób tak uważa/mówi, więc coś w tym jest" to myślenie, przez które funkcjonuje wiele mitów, nie tylko w audio. Na subiektywne postrzeganie ma wpływ wiele czynników, więc póki ktoś ci nie przedstawi obiektywnych dowodów, że jakieś zjawisko jest faktem, to powinieneś być co najmniej sceptyczny. Jeżeli tzw. wygrzewanie prowadzi do tego, że sprzęt osiąga swoje "optymalne parametry", to czemu ktoś nie pokaże tych parametrów przed i po, ot chociażby sam producent? Odpowiedź: bo nic takiego nie ma miejsca.
-
Przeskoki jakościowe w gramofonach są IMO co jakieś 2k, więc 300zł w jedną czy drugą ma niewielkie znaczenie w kontekście lepszy/gorszy.
-
Może jakaś Rega Planar.
-
Używając dwóch starych zasilaczy z szuflady z rupieciami i głośniczków komputerowych sprzed 11 lat.
-
Zaraz, czyli sugerujesz, że CELOWO wprowadza ludzi w błąd? Pokaż może jakieś przykłady, kiedy te filtry poprawiają performance SPRZĘTU AUDIO, a nie czyjeś sampoczucie. Powtarzam: pokaż przykłady, miast mnożyć teorie i pytania, bo śmiem twierdzić, że to takie właśnie zachowanie rozmydla temat i naraża ludzi na stratę pieniędzy. Powiesz oczywiście zaraz, że problem może być trudno uchwytny i wynikać z jakichś konkretnych okoliczności, ale to typowe dla audiofilizmu zachowanie, czyli WYMŚLENIE problemu, a następnie znalezienie na niego rozwiązania, bez udowodnienia, że problem jest w ogóle realny. Rozwiązanie teoretycznego problemu rzecz jasna ma ładną obudowę i kwiecisty opis.
-
Testował już całą masę tych cudownych kondycjonerów i audiofilskich kabli. Chociażby tutaj: Tłumaczy wyraźnie, że zakresy, które wzbudzają twój niepokój zawierają już niesłyszalne rzeczy, a poza tym nie należy przejmować się tym, co wchodzi, tylko tym, co wychodzi, bo projektanci urządzeń audio nie są idiotami i wiedzą, że energia jest zanieczyszczona, stąd dzisiejsza elektronika radzi sobie z tym "problemem" bez łaski. Nie są ci potrzebne żadne cudowne dodatki. Swoją drogą, jeden z najlepiej mierzących DACków, którego masz nawet u siebie, używa zasilacza impulsowego i ma na to wywalone.
-
Skrócona, krótka historia black metalu Geneza terminu black metal co do zasady nie budzi kontrowersji; powszechnie i bezspornie przyjmuje się, że nazwa wywodzi się od utworu Venom o tym samym tytule. Co do zasady, bo kiedyś pod prysznicem uknułem teorię, że tak naprawdę termin wziął się od albumu Under The Sign of the Black Mark zespołu Bathory, który jest winowajcą pierwszej fali tego nurtu w ciężkiej muzyce. Byłby to bardziej romantyczny rodowód, zwłaszcza że Venom nigdy nie grał stricte black metalu, a frontman zespołu Bathory, Quorton Seth, był jedną z ciekawszych i najbardziej kreatywnych osób w historii metalu. Pierwsza fala czarnej marki to jednak black jeszcze nie do końca wydestylowany z dzisiejszej perspektywy, bo swoją ikoniczną postać ten gatunek, a właściwie to podgatunek przybrał za sprawą zespołów z Norwegii, takich jak Darkthrone, Mayhem, Burzum czy Emperor. Obskuryzm brzmieniowy, prostota, charakterystyczny makijaż sceniczny corpse paint, motywy silnie antychrześcijańskie, pogańskie, a także kult natury do dziś są immanentnymi cechami black metalu. Za sprawą drugiej fali ukuto też nadal pokutujące hasło black metal jest wojną [z chrześcijaństwem]. O ile takie nastawienie miało swoje uzasadnienie w latach 80. i pierwszej połowie 90., kiedy jego aktorami byli głównie radykalnie nastawieni późni nastolatkowie albo dwudziestoparolatkowie, autorytet kościoła był duży (co z kolei przekładało się na bardziej konserwatywne postawy mediów i opinii publicznej), a najlepszą promocją przy braku Internetu były srogo wyglądające zdjęcia w makijażu i gadanie obrazoburczych głupot o satanizmie, o tyle próba naśladowania tych poczynań przez dzisiejsze zespoły i dojrzałych facetów często budzi już politowanie. O black metalu zrobiło się szczególnie głośno we wczesnych latach 90. za sprawą muzyków z zespołu Mayhem, Burzum, a także Emperor. Wówczas to spłonęły zabytkowe kościoły w Norwegii, pewien natarczywy homoseksualista został zasztyletowany, a główny prowodyr zamieszania i wizerunkowego radykalizmu ostatecznie skończył w bieliźnie z nożem w czaszce na skutek konfliktu osobowości. To tak w astronomicznym skrócie i z pominięciem innych wątków, jak wyczyny prawdopodobnie najlepszego wokalisty black metalowego, który z mózgiem na wierzchu wylądował na okładce. Wydarzenia te urosły do rangi legendy, żeby nie powiedzieć mitu założycielskiego black metalu, który to mit ma się nadal całkiem nieźle. Przyczyniła się do tego opublikowana w 1997 r. książka o norweskiej scenie black metalowej pt. Władcy Chaosu, pełna sensacyjnych bzdur i przeinaczeń, która niedawno, bo w 2018 r. doczekała się adaptacji filmowej o tym samym tytule (w roli głównej brat Kevina samego w domu!). Z osobistych relacji muzyków, uczestników tamtych wydarzeń wyłania się jednak o wiele bardziej przyziemny obraz ówczesnego zamieszania wokół black metalu, którego głównym paliwem były raczej niedojrzałość i bunt wieku młodzieńczego. Po lekturze powyższego można by odnieść wrażenie, że mam dość niskie mniemanie o black metalu – nic bardziej mylnego! Na falach tego gatunku i jego dalszych form powstały bowiem jedne z najciekawszych projektów muzycznych i nagrane zostały albumy, obok których nie sposób przejść obojętnie, jeśli ma się otwarty umysł i krztę wrażliwości. Black metal jest muzyką radykalną pod względem środków wyrazu, dlatego przyciąga radykalnych marzycieli i indywidualistów, którzy mają coś do powiedzenia, ale potrzebują do tego odpowiedniego języka. Jest to jednak mowa Mordoru, której nie używa się w towarzystwie, zwłaszcza elfów. Memoria Vetusta I: Fathers of the Icy Age | Stare Wspomnienia I: Ojcowie Epoki Lodu Za projektem Blut Aus Nord stoi francuz, niejaki Vindsval, o którym niewiele wiadomo. W Internecie próżno szukać jego zdjęć, informacji o jego życiu prywatnym, nawet traktujących o nim przekazów osób trzecich. Znajdziemy jedynie garść wywiadów, z czego ostatni dla samego labelu Debemur Morti Productions, gdzie też podobno widziano go raptem kilka razy od 1994 r. W czasach Internetu i mediów społecznościowych taka postawa to zaskakująca rzadkość, a przecież Blut Aus Nord to jeden z najbardziej oryginalnych projektów ze spektrum metalu, który zdążył wydać 13 pełnych albumów, eksplorując przy tym różne style i zaliczając tylko jedną, mocną wtopę (Deus Salutis Mae). Ostatnie pełne wydawnictwo, Hallucinogen, to powrót do formy, a wkrótce premiera kolejnego albumu. Celowo piszę też o BaN używając słowa projekt, bo jest to przedsięwzięcie głównie jednoosobowe. Ten Vindsval to jest ciekawy gość. Przy okazji dokonam coming outu i powiem, że bardzo cenię Francuzów za ich specyficzną wrażliwość. Amerykanie, przykładowo, mają tendencję do przesadnego patosu i efekciarstwa, Japończycy do pretensjonalnego intelektualizmu, a francuzi nawet parając się kiczem potrafią zachować styl. Dlatego do dziś ogarnia mnie nostalgia, kiedy wspominam seans Braterstwa Wilków w kinie. Była tam tajemnicza bestia, walczący na miecze podróżnik-lekarz, Indianin znający wschodnie sztuki walki, obowiązkowe cycki (Moniki Bellucci, czyli nie byle kogo), słowem: masa hollywoodzkich klisz i głupot, a jednak film przenikała też specyficzna aura mistycyzmu. Ten album trochę taki właśnie jest. Zawsze lubię napisać kilka słów o okładce albumu, ale w tym wypadku musiałbym się podjąć recenzji barokowego dzieła sztuki z 1622 r. autorstwa niejakiego Francois’a de Nome pt. Les Enfers (pol. Sfery Piekielne), do czego nie czuję się kompetentny. Podejrzewam, że obraz został z przyczajenia sfotografowany w muzeum przez młodego Vindsvala, a następnie umieszczony na okładce bez pytania kogokolwiek o zgodę. Z tego względu późniejsze reedycje albumu zarówno na CD, jak i na winylu miały już zdecydowanie mniej spektakularne cover arty (choć wersja Limitowana też ma klimat – vide zdjęcie), ale label, pod którym obecnie wydaje Blut Aus Nord zawziął się i pod koniec 2021 r. nabył prawa autorskie od muzeum i wydał reedycję albumu na 3 nośnikach z oryginalną okładką, ale tym razem w pełni legalnie. Przyznam szczerze, że mi tym zaimponowali, bo świadczy to o szacunku do zespołu i fanów, co zdecydowanie nie jest regułą ze strony labeli. Ojców Epoki Lodu odsłuchałem po raz pierwszy na dość późnym, a wręcz niedawnym etapie mojej podróży metalowego melomana-już-malkontenta. Byłem wtedy solidnie osłuchany, jeśli chodzi o ten gatunek, a nawet nim zmęczony. Wszystko zaczęło się od kogoś, kto napisał w Internecie, że na tym albumie znajduje się najlepszy riff drugiej fali black metalu. Oczywiście musiałem to sprawdzić, choćby na laptopie. 1. Slaughterday (The Heathen Blood of Ours) | Dzień Rzezi (Pogańska Krew Nasza) Po krótkim, ambientowym i przypominającym ostrzeżenie fragmencie (które należy potraktować poważnie), na pierwszy plan wchodzi perkusja. Muzyka dopiero łapie pierwsze wdechy, pozwala sobie zostać na niespiesznej podwójnej stopie… W podobnym stylu nadchodzi gitara prowadząca i pierwsze linie wokalne. Pojawiają się pejzaże, zawisają ciekawe melodie na prymitywnej gitarze. Bardzo podoba mi się zwieńczenie utworu czystą intonacją, przypominającą wołanie z dali. Starożytny ludzie z umierającej krainy, słyszymy twą pieśń, unosi się na wietrze 2. On the Path of Wolf... Towards Dwarfhill | Na Drodze Wilka... Ku Dwarfhill Droga wilka utrzymana jest w podobnym, spokojnym i melodyjnym tonie. Wyróżnia się tutaj zwłaszcza sekcja środkowa z rozmarzoną gitarą i recytowanymi, żeńskimi liniami. Pozwolę sobie też na stricte subiektywną refleksję, że Vindsval to wyjątkowo dobry i niefatygujący wokalista black metalowy. Jego krzyki mają ciekawą barwę, a przy tym są nie za wysokie i nie za niskie. Sunęliśmy ogarnięci ciekawością, z wilkiem w sercu Pod nowym niebem, w świecie czystego piękna W naszych żyłach krążyła chłodna krew Nasze dusze wypełniała dziwna cisza Podpłynęliśmy do portu Zbliżyliśmy się ku naszemu przeznaczeniu... Stary człowiek tam był 3. Sons of Wisdom, Master of Elements | Synowie Mądrości, Mistrz Elementów Był jak skurwysyn. Nic nie było w stanie przygotować mnie na burzę, która nadciąga wraz z Mistrzem Elementów. Główny riff kruszy skały i przewraca drzewa, bębny walą jak grad, solówka zawodzi niczym banshee. W tej muzyce jest niewymuszona agresja, typowa dla black metalu nuta melancholii, w tej muzyce jest życie! Mówiąc bezceremonialnie, jest to hit kompletny i absolutny. No i faktycznie, to chyba najlepszy riff drugiej fali black metalu. ... I kruki krążyły po niebie ... I wilki wyły wśród nocy Na zimnym wietrze stary człowiek zaoferował nam wspaniałe przeznaczenie 4. The Forsaken Voices of the Ghostwood's Shadowy Realm | Wyklęte Głosy Cienistej Krainy Ghostwood To było zamarznięte bagno, po którym wędrował jakiś złowieszczy duch Panowała tam cmentarna aura i przegniła woń siarki We mgle dostrzegaliśmy jakieś przezroczyste sylwetki Kroczyliśmy po cienistej krainie, zwanej przez niektórych Ghostwood Kroczyli energicznie, żołnierskim rytmem, dlatego przemierzając ziemie Ghostwood głowa chodzi jak łepek pieska samochodowego. Niosący się śmiech upiora to wyjątkowo udany myk w tym kawałku. Jeśli ktoś jednak myśli, że za bagnem kryje się bezpieczna przystań, to jest w dużym błędzie, bo dalej rozciąga się… 5. The Territory of Witches / Guardians of the Dark Lake | Terytorium Wiedźm / Strażniczki Mrocznego Jeziora Musieliśmy przemierzyć tajemnicze ziemie wśród stworzeń zmierzchu Były to ziemie należące do wiedźm, strażniczek mrocznego jeziora, oświetlonego blaskiem księżyca No i kolejny hit zabójca, dorównujący Mistrzowi Elementów, choć w bardziej melodyjnym stylu. Takie kawałki wyciskają łzy radości i podrywają do fali Królową Elżbietę jak na Nagiej Broni. Muzykę tak energetyzującą, zajebistą w swej niedojrzałej pretensjonalności rodem z horrorów klasy B z lat 80. i 90., można napisać tylko będąc młodym i głodnym życia. Mroczni wojownicy, seksowne wiedźmy, wilki, blask księżyca… Czego chcieć więcej od życia? 6. Day of Revenge (The Impure Blood of Theirs) | Dzień Odwetu (Ich Krew Nieczysta) Podekscytowane widokiem krwawej rzezi Wilki zawodziły na górze mądrości Pani mgły przyjęła martwych Na ziemiach wiecznego zmierzchu Dostrzegliśmy wielką wyrwę w ziemi Matka Ziemia przyjęła ciała Wojna! Dzień odwetu nadszedł, upuśćmy krwi bękartów Nie mam za wiele do powiedzenia o tym kawałku, bo wg mnie jest to jedyny przeciętniak na tym albumie. Myślę, że nabrałby ciekawszego wydźwięku jako hymn ekologów, np. puszczany z głośników estradowych podczas obrony Puszczy Białowieskiej. 7. Fathers of the Icy Age | Ojcowie Epoki Lodu Tytułowy utwór to melancholijne pożegnanie, powiewające smutnym rozmarzeniem. Oczami wyobraźni widzę krew na śniegu, połamane miecze, mrocznych wojowników i wielką przygodę. Tak, te nuty rzeczywiście malują surową, lodową krainę. Pozostaje wytrzeć wylaną z wrażenia kawę i zmusić się do nie puszczania albumu po raz n-ty, żeby wrócić do niego ponownie za jakiś czas i znów przeżyć tę historię. W imieniu lasów W imieniu gwiazd W imieniu wszystkich mórz W imieniu wszystkich burz (...) ... Ku pamięci... Podsumowanie Fathers of the Icy Age to mój ulubiony black metal w surowym stylu. Black metal fantasy, nie kreujący się na jakąś filozofię życiową; celny przekaz emocji i fantazji młodego, nieokrzesanego talentu, który prostymi i prymitywnymi metodami udowadnia, że w sztuce formą nie da się zastąpić treści. Beczka dobrej zabawy, ten album.
-
Jak to co opowiadam? Mówi i pokazuje wyraźnie, w jakim zakresie znajdują się prawdziwe, w sensie najgorsze, śmieci (nie wiem czy na tym konkretnie filmiku czy innym), co nie znaczy, że wyżej jest CAŁKOWICIE czysto. Pytanie tylko, jaki sens ma drogie urządzenie, które nie filtruje uderzenia błota, a sam powiew kurzu. Oczywiście zakładając, że urządzenia audio się tym w ogóle przejmują, a Amir demonstruje przecież - celowo zanieczyszczając energię daleko ponad to, co możliwe w domowych warunkach - że nie ma to w praktyce żadnego znaczenia. Jak zwykle zagadujesz problem rozwlekłymi rozważaniami, do których wrzucasz różne pojęcia i zadajesz masę pytań, na które już nie masz odpowiedzi. Dlaczego? Dlatego, że w tym celu musiałbyś zademonstrować te swoje teorie w praktyce, a łatwiej siać wątpliwości i krytykować tych, którzy to robią.
-
Amir testował wiele kondycjonerów i demonstrował, że zakres, gdzie znajdują się prawdziwe gniazdkowe śmieci jest poza zakresem działania tych cudownych listew i innych pierdół, bo zbudować urządzenie, które by to filtrowało byłoby bardzo trudno. Nawet jednak gdyby mieć takie urządzenie, to nie miałoby to wpływu na performance sprzętu, który po prostu tymi śmieciami się nie przejmuje. Krótko mówiąc, wywalone w błoto pieniądze, ale co kto lubi.
-
Gra tak samo jak RCA, tyle że XLR najczęściej przenosi wyższe napięcie (4 V XLR vs 2 V RCA). XLR jest po prostu standardem profesjonalnym, lepiej zabezpieczającym sygnał w potencjalnie zaszumionym środowisku. Listwy i kondycjonery działają na zasadzie placebo, zresztą te dostępne w sklepach audio filtrują zakresy, które nie mają znaczenia dla działania sprzętu audio.
-
Mnie tam niespecjalnie interesuje, co kto uważa za obciach, jak czuję, że muzyka ma mi coś do powiedzenia, to słucham, co by to nie było. W każdych kręgach coś uchodzi za obciach, a już absolutnym ulubieńcem wszystkich, jeśli chodzi o jebutanie, jest Nickelback (nie, nie słucham, ale nie z przyczyn ideologicznych). Jak ktoś chce usłyszeć, jak Scorpions brzmi z kasety, to niech zasygnalizuje, bo mam dwa sample pod ręką.
-
Dałbym z 3- w skali szkolnej, ale brzmienie to mój najmniejszy problem z tą płytą. W dzisiejszych czasach produkcja (pod słuchanie mobilne, laptopy itd.) co do zasady wysysa życie z muzyki.
-
Ja słuchałem, zwłaszcza że nęcili mocno przed premierą filmikami ze studia. Nauczony doświadczeniem nie spodziewałem się niczego przełomowego, ale na lekką naiwność sobie pozwoliłem. Niestety ten album to totalna klapa - dłuuuuugi, nudny, nijaki, taki geriatryczny metal. No ale oczywiście stało się to, o czym pisałem pod koniec recenzji wyżej, czyli kultyści IM podbili oceny tej płyty wyżej od największych klasyków.
-
Kiedy ja usłyszałem SiT po raz pierwszy znałem tylko The Number of the Best i koncertówkę Live After Death. Były to lata 90., więc o znajomość czegoś więcej nie było łatwo, zwłaszcza w małym mieście. Mój tata posłuchał chwilę i machnął ręką, a ja jak włączyłem, tak nie wyłączyłem przez kolejnych kilka tygodni. Album leciał u mnie w pokoju tak długo aż wszyscy w domu zaczęli mówić „posłuchałbyś czegoś innego może wreszcie”. Seventh Son to mój drugi ulubiony album od Iron Maiden. Progresywny, mniej melodyjny od SiT, ciekawy kompozycyjnie. Moja przygoda z zespołem skończyła się na Brave New World, choć tych dwóch płyt pomiędzy z Bayley’em na wokalu właściwie nie słuchałem, bo natychmiast się odbiłem. Po 2000 r. nie nagrali już nic godnego mojej uwagi. No, może Dance of Death z płyty o tym samym tytule jest fajnym i ciekawym kawałkiem, tylko ta wiejska przyśpiewka gdzieś w połowie utworu mnie mega drażni. Mam rip Crazy World z kasety i jest to jeden z najciekawiej (oczywiście subiektywnie) brzmiących albumów w mojej kolekcji.
-
Na forum ludzie nie szczędzą słów i homeryckich porównań, by opisać brzmienie nowych kolumn głośnikowych, wzmacniaczy, kabli USB czy wtyczek do kontaktu. Jeśli jednak chodzi o muzykę, to rzuca się nią jak wapnem na druty (podobno kiedyś znaczyło to „daj rodziców do telefonu”). Postanowiłem to zmienić, zwłaszcza że z przyczyn politycznych insynuuje się, iż przynależę do frakcji bezdusznych wielbicieli parametrów i pomiarów. Ten temat pragnę poświęcić miłości do sztuki. Chcesz napisać coś więcej na temat muzyki, która cię fascynuje, zrecenzować album, przeanalizować lub zinterpretować utwór? Śmiało, wyrzuć to z siebie. JA ZACZYNAM. … Od recenzji albumu z mojego osobistego TOP 5 kiedykolwiek. IRON MAIDEN – Somewhere in Time (1986) Podobno nie należy oceniać książki (i ludzi!) po okładce, ale i tak każdy to robi. Koniec końców ok. 90% informacji z zewnątrz dociera do istoty ludzkiej przez zmysł wzroku, a co za tym idzie z natury rzeczy jesteśmy wzrokowcami. Stąd, wbrew pozorom, okładka to rzecz ważna, a nawet bardzo ważna. Niektórzy twierdzą wręcz, nie bez racji, że tylko dla wielkoformatowych okładek ludzie kupują te okropne płyty winylowe. Tylko czy TO już nie lekka przesada? NIE. Derek Riggs, autor wielu okładek dla Iron Maiden, pracował nad tym dziełem sztuki 3 miesiące. Nie robił co prawda jeszcze pod siebie, jak astrolog z bajki o królewnie Pizdolonej, ale było blisko, bo pogrążony w pracy zaczął śnić na jawie o byciu częścią popełnianego krajobrazu (miało być coś nawiązującego do Blade Runner’a, powiedzieli…). W efekcie artysta musiał zdecydować się na dwutygodniowy urlop na reset psychiczny, zanim był w stanie skończyć (cała historia do obczajenia tutaj). Zaryzykuję stwierdzeniem, że było jednak warto tak się zatracić w pracy, bo efekt trudno określić innym słowem niż spektakularny. Zapewniam, że każdy nastolatek w latach 80. i 90. narobiłby w sklepie muzycznym niezłego rabanu, żeby tylko rodzic kupił mu album z taką okładką. Ja zrobiłem. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, Somewhere in Time nie jest albumem *koncepcyjnym (*w którym wszystkie utwory stanowią spójną całość, np. opowiadając jakąś historię). Zamiast tego tematyka utworów w dość inteligentny, ale luźny sposób romansuje z zagadnieniem czasu, na które muzycy patrzą tu z szerokiej perspektywy. 1. Otwierający i tytułowy utwór Caught Somewhere In Time, czyli Uchwycony Gdzieś w Czasie, ma za zadanie uchwycić zainteresowanie słuchacza i być klasycznym mocnym uderzeniem na początek. Jest to pochwycenie nie na żarty, bo w całej dyskografii Iron Maiden jest to jeden z najtrudniejszych wokalnie kawałków (co niestety pogrzebało jego szansy na koncertach), a przy tym moim skromnym zdaniem usłyszymy tu jedną z najlepszych solówek gitarowych w długiej karierze zespołu. Czy mogę cię skusić byś poszedł ze mną Może diabeł zechce spełnić twe marzenie Gdybym powiedział, że cię tam zabiorę Poszedłbyś, ogarnąłby cię strach? 2. Jakby pomni tego, że z zaproszenia do zapoznania się z resztą albumu może wyjść zaproszenie do ponownego odsłuchania pozycji nr 1, muzycy jako nr 2 umieścili najbardziej radio-przyjazny, przystępny i rozpoznawalny utwór z albumu – Wasted Years, czyli Zmarnowane Lata. Ten niekwestionowany szlagier, który ukazał się najpierw jako singiel promujący pełne wydawnictwo, to melodyjna opowieść o nostalgii i melancholii. Tekst traktuje o tym, jak z biegiem lat samemu dla siebie można stać się obcą osobą, tułającą się po wielkim świecie w poczuciu tęsknoty za domem, którego kiedyś się nie doceniało. Może jednak nie tylko domu nie doceniamy, ale także tego, co mamy teraz? Dlatego nie marnuj czasu szukając straconych lat i zrozum, że żyjesz w złotych czasach! 3. Sea of Madness jest najmroczniejszym rozdziałem albumu. Ocean Szaleństwa nawiązuje do mrocznych aspektów współczesności, która dla przegranych ma do zaoferowania czubek buta i chłód ulicy. Gdzieś na ulicy ktoś płacze, Gdzieś w ciemnościach płoną ognie, Może w tę noc ktoś łka, Bo osiągnął punkt bez powrotu (…) Skądś dochodzi mnie wołanie Gdzieś w ciemnościach płonie sen Musisz mieć nadzieję, gdy spadasz By odnaleźć świat, który widziałeś 4. By rozwiać tę dystopijną wizję, na ochłonięcie przychodzi luźne Heaven Can Wait ze swoim dziś-już-retro futurystycznym, chwytliwym riffem. Utwór nawiązuje do opisów doświadczeń z pogranicza śmierci; narrator zastanawia się, czy śni, czy faktycznie nadszedł już kres jego dni. To niemożliwe, przecież tyle jeszcze chciałem zrobić, dajcie mi więcej czasu! Jak wiadomo, bogu śmierci mówi się „nie dzisiaj”, więc Niebo Może Poczekać. 5. The Loneliness Of The Long Distance Runner, czyli Samotność długodystansowca, był jednym z najczęściej odtwarzanych przeze mnie utworów na albumie jeszcze zanim sam zacząłem regularnie biegać. Dziś słyszę jego tekst pod koniec każdej sesji joggingu, kiedy całe moje ciało i umysł domagają się już końca tortury, a sekundy zdają się być minutami. Tytułowego biegacza długodystansowego można jednak traktować też jak metaforę życiowych zmagań, tego, ile jesteśmy gotowi wycierpieć, byle tylko wygrać wyścig szczurów i osiągnąć zwizualizowany sukces. Musisz wygrać, musisz biec, dopóki nie padniesz Trzymać tempo, ścigać się dalej W twym umyśle się rozjaśnia Jesteś już w połowie drogi Ale mile zdają nigdy się nie kończyć Jakbyś był we śnie Donikąd nie docierasz To wydaje się takie daremne 6. Stranger in A Strange Land, czyli Obcy Na Obcej Ziemi ukazał się jako singiel 2 miesiące po premierze albumu i także wyróżnia się świetną okładką, która nawiązuje do klimatów Gwiezdnych Wojen. Utwór zainspirowany jest jednak nie fantastyką, a historią arktycznego podróżnika, którego ciało zostało odnalezione zamarznięte w lodzie. Utwór eksploruje emocje samotnego człowieka, który uwięziony na pustkowiu z dala od domu spotkał swój kres. Chociaż jednak jego ciało zostało zachowane i odnalezione 100 lat później, to wszystko co reprezentował sobą podróżnik zdążyło już się rozpłynąć w czasie jak łzy w deszczu. Sto lat przeminęło i ludzie ponownie przemierzyli tę drogę By rozwiać tajemnicę Znaleźli jego ciało, gdzie padł tamtego dnia Zastygłe w czasie 7. Deja-Vu to nie o tym, że coś zmieniają w programie, zresztą Matrix wszedł do kin dopiero 11 lat po premierze albumu. Utwór, nawiązując do znanego każdemu fenomenu psychicznego, zadaje otwarte pytania o przyczynę tego surrealistycznego wrażenia. Czemu czasem ktoś obcy wydaje się znajomy? Czemu mamy wrażenie, że byliśmy już w danym miejscu, chociaż jesteśmy tam pierwszy raz? Czyżby nasze życia były zaaranżowane? Może faktycznie time is a flat circle, a może to tylko powtarzalność i monotonia życia podporządkowanego pracy cyborga. 8. Alexander The Great/ Aleksander Wielki Synu mój, dla siebie domagaj się innego Królestwa, bo to, które ci zostawiam jest dla ciebie zbyt małe Kiedy słuchającemu wydaje się, że najlepsze już za nim, że pora na replay, bo na koniec albumu na pewno zostawiono najsłabszy utwór albo coś w pożegnalnym tonie, przychodzi cios ostateczny. KO. Alexander The Great: wg mnie najlepsza ballada Iron Maiden w całym ich dorobku, będąca hołdem dla legendarnego zdobywcy. Solówka wywala z butów i jest wg mnie drugą na tym albumie jedną-z-najlepszych solówek zespołu. Aleksander Wielki Jego imię wzniecało strach w sercach ludzi Aleksander Wielki Legenda pośród śmiertelników Aleksander III Macedoński, zwany też Wielkim, pokonał czas i na zawsze zapisał się w historii naszego świata (i nawet ten okropny film z Collinem Farrellem tego nie zmieni!). Podsumowanie Niestety, chociaż Somewhere in Time przez wielu koneserów metalu uważany jest za najlepszy album Iron Maiden (92% na Encyclopedia Metallum, więcej niż kultowy The Number), to sam zespół postanowił o nim zapomnieć i pogrzebać go gdzieś w czasie. Był to bowiem album-eksperyment, który powstawał w okresie ścierających się wizji i ambicji jeszcze wówczas młodych muzyków, a przy tym na tyle różny brzmieniowo od reszty dyskografii, że wyalienował część fanów. To inne brzmienie, za które odpowiadają syntezatory gitarowe, wzbudziło zresztą największe kontrowersje, zwłaszcza wśród purystów. Sam Bruce Dickinson miał wyrazić z tego powodu ubolewanie i stwierdzić, że metalu nie gra się z syntezatorami. Ze swojej strony nie mógłbym się bardziej nie zgodzić, bo wg mnie to właśnie ten zabieg sprawił, że album brzmi tak specyficznie i natychmiast kojarzy się z czasami sobie współczesnymi. Zresztą, jak na ironię, to właśnie stagnacja i uwięzienie w jednej formule stały się ostatecznie największym wrogiem zespołu i przyczyną, dla której zaczęto mówić, że zespół Iron Maiden plagiatuje sam siebie. Bezmyślny fanboizm dużej części fanów, którzy sabotują recenzje przyznając najwyższe noty za obiektywnie słabe albumy, nie poprawia sytuacji. Do dziś, kiedy puszczam SiT staje mi przed oczami ciepłe lato lat 90. Mój wyklejony plakatami pokój, stara wieża stereo, no i ten dzieciak, którym kiedyś byłem uchwycony gdzieś w czasie, oczarowany nie tylko okładką, ale i idealnie wpisującą się w nią muzyką.
-
Tak się zastanawiam... Gdzie jest opcja "podlgąd posta", która normalnie znajduje się obok Wyślij/Odpowiedz na forach?
-
W filmie "Hook" jest taka scena, w której dzieciaki jedzą nie istniejące dla Robina Williamsa potrawy. Niestety to tylko fikcja.
- 1 309 odpowiedzi
-
- dac
- przetwornik
-
(i %d więcej)
Tagi:
-
To są najczęściej przepróbkowane ripy CD (jak na HDtracks), a jeśli chodzi o nagrywanie, to prawie nikt na świecie nie nagrywa w wyższym standardzie niż 24/48. Tak więc więcej opakowania, ale niekoniecznie więcej chipsów. No ale oczywiście niektórzy i tak "słyszą".
- 1 309 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- dac
- przetwornik
-
(i %d więcej)
Tagi: