Skocz do zawartości

Czego słuchasz??


karp

Recommended Posts

Dnia 17.04.2022 o 19:29, sonique napisał:

Jarrett to moim zdaniem profesor matematyki, który swoje wzory i naukowe tezy przedstawia nie na tablicy a na klawiaturze.

A teraz słowo o Jacku DeJohnette. Pewnie się wielu narażę (przecież to nazwisko-pomnik), ale im bardziej się w jazz zagłębiam tym mniej lubię jego obecny styl. Ofensywny, rockowy. Do jazzu mi już dzisiaj nijak nie pasujący. 

Jak różnie można coś odbierać. Mnie Jarrett wydawał się zawsze bardzo emocjonalny, introwertyczny. Oczywiście, jego korzenie tkwią w bebopie i lubi Monka, po którego kawałki chętnie sięga - to faktycznie jego bardziej "matematyczna" strona. Ale jak już pójdzie w improwizację, to jest strumień świadomości. :)  Zresztą, chyba dlatego tyle nagrywał w trio, że lubi dużo improwizacji i interakcję z sekcją rytmiczną i to sekcją grającą bardzo swobodnie. Jest biały, więc to zawsze będzie takie intelektualne podejście do jazzu. Ale naprawdę formalny i ścisły, to jest dla mnie np. Chick Corea, mimo włoskich korzeni i ciągot do muzyki hiszpańskiej i latynoskiej. Jego płyty akustyczne z sekcja dętą (np. zespół Origin) mają aranżacje dopięte na ostatni guzik. Wydaje mi się, że Jarrett jest też zdecydowanie bardziej spontaniczny niż inni pianiści nurtu Evansowskiego. Brad Mehldau i Fred Hersch, to przy nim sztywniacy. :)

Zastanawiam się, czy Jack DeJohnette rzeczywiście jest taki rockowy. Dla mnie chyba jednak nie. Tzn. tak, bębni bardzo mocno i ostro, ale jednocześnie swobodnie od strony rytmicznej. Paradoksalnie, wydaje mi się, że gdyby grał prościej i bardziej rockowo - jak np. Billy Cobham, to byłoby to łatwiej strawne. Natomiast to połączenie agresywnego brzmienia z wyrafinowaniem jest wyzwaniem dla słuchacza - dla mnie czasem zbyt dużym. Niemniej, ja to jednoznacznie utożsamiam z jazzem. Ostro grał już Roy Haynes, który był bebopowcem, niesamowicie agresywnie potrafił przyłożyć Elvin Jones. To samo Tony Williams i to jeszcze przed swoim okresem fusion. Myślę, że to jednak było ich, że wzięło się ze świata jazzu, a rockmani to od nich ściągnęli.

Muszę kończyć - pozdrawiam świątecznie. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 godzin temu, Rafał S napisał:

Jak różnie można coś odbierać. Mnie Jarrett wydawał się zawsze bardzo emocjonalny, introwertyczny. Oczywiście, jego korzenie tkwią w bebopie i lubi Monka, po którego kawałki chętnie sięga - to faktycznie jego bardziej "matematyczna" strona. Ale jak już pójdzie w improwizację, to jest strumień świadomości. :)  Zresztą, chyba dlatego tyle nagrywał w trio, że lubi dużo improwizacji i interakcję z sekcją rytmiczną i to sekcją grającą bardzo swobodnie. Jest biały, więc to zawsze będzie takie intelektualne podejście do jazzu. Ale naprawdę formalny i ścisły, to jest dla mnie np. Chick Corea, mimo włoskich korzeni i ciągot do muzyki hiszpańskiej i latynoskiej. Jego płyty akustyczne z sekcja dętą (np. zespół Origin) mają aranżacje dopięte na ostatni guzik. Wydaje mi się, że Jarrett jest też zdecydowanie bardziej spontaniczny niż inni pianiści nurtu Evansowskiego. Brad Mehldau i Fred Hersch, to przy nim sztywniacy. :)

Zastanawiam się, czy Jack DeJohnette rzeczywiście jest taki rockowy. Dla mnie chyba jednak nie. Tzn. tak, bębni bardzo mocno i ostro, ale jednocześnie swobodnie od strony rytmicznej. Paradoksalnie, wydaje mi się, że gdyby grał prościej i bardziej rockowo - jak np. Billy Cobham, to byłoby to łatwiej strawne. Natomiast to połączenie agresywnego brzmienia z wyrafinowaniem jest wyzwaniem dla słuchacza - dla mnie czasem zbyt dużym. Niemniej, ja to jednoznacznie utożsamiam z jazzem. Ostro grał już Roy Haynes, który był bebopowcem, niesamowicie agresywnie potrafił przyłożyć Elvin Jones. To samo Tony Williams i to jeszcze przed swoim okresem fusion. Myślę, że to jednak było ich, że wzięło się ze świata jazzu, a rockmani to od nich ściągnęli.

Muszę kończyć - pozdrawiam świątecznie. :)

Dzięki za ciekawe spostrzeżenia! Tak,  przyznam, że można w techniczno-matematycznym graniu pójść jeszcze dalej od Jarrett'a  i faktycznie - ja też potrafię doszukać się u niego liryzmu. Chociażby na zaproponowanej przeze mnie płycie. Jednak nie zmienia to faktu, że na większości nagrań trzeba się jednak trochę postarać aby ten liryzm zauważyć. Głównie słyszę u niego introwertyczne, wręcz autystyczne skupienie a nawet lekką nerwicę natręctw ;) Znany jest przecież z tego, że kompletnie odpływa podczas koncertów. Zdarzało mu się przerwać w pół nuty bo ktoś na widowni za bardzo kaszlał... Ja prywatnie zestawiam czasem Jarrett'a z Możdżerem jeżeli chodzi o technikę i w tym porównaniu Jarrett ma jednak mniej liryzmu.

Co do DeJohnnet'a - to wobec twojej niezmiernie ciekawej i rozbudowanej argumentacji podpartej konkretnymi nazwiskami, przyłożę to niego analityczne ucho raz jeszcze. Nie zmienia to jednak faktu, bez względu na to, że są tacy w jazzie co to przyłoić potrafią jeszcze bardziej, że Jack się "w tańcu nie certoli" i delikatne granie go nieco parzy. I ten brak delikatności czyni go jednak w moich oczach bębniarzem mało uniwersalnym. Szczególnie, że rozmawiamy o jazzie.

 

Edytowano przez sonique
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, sonique napisał:

Co do DeJohnnet'a (...) ten brak delikatności czyni go jednak w moich oczach bębniarzem mało uniwersalnym.

Fakt. Ja też z tego powodu nie jestem fanem DeJohnnette'a, w każdym razie nie zawsze. Ale mam wrażenie, że to dotyczy wielu bębniarzy uważanych za wybitnych. Miałem kiedyś płytę Hanka Jonesa, którą jego brat - wielki Elvin - zrujnował swoją "nawalanką". Z kolei legenda funku - Bernard "Pretty" Purdie tak się przyzwyczaił do swojego charakterystycznego grania "in the pocket", że niechętnie wychodził poza jego ramy i grał w ten sposób, czy to pasowało, czy nie.

Na koniec przykład z krajowej sceny. Jacek Kochan - pewnie znasz, bo grał też z zagranicznymi muzykami, choćby tak lubianym przez Ciebie Johnem Abercrombie. Byłem kiedyś na koncercie kwintetu Leszka Kułakowskiego z Eddiem Hendersonem i właśnie Kochanem. Koncert w filharmonii, niezła akustyka. Kochan tak tłukł w gary, że praktycznie nie było słychać fortepianu lidera. Nawet podczas jego improwizacji! Ponad połowa miejsc była wolna, więc mogłem się swobodnie przemieszczać. Wreszcie znalazłem siedzisko, gdzie fortepian jako tako przebijał się spod ściany bębnów. I mówimy tu o polskim perkusiście z sukcesami za granicą, uchodzącym za wybitnego. Facet przyzwyczaił się do grania z głośnymi partnerami i nie umiał się odnaleźć w innym kontekście. Nie rozumiał, że lider zespołu powinien być słyszalny!

Żeby nie ograniczać się do narzekań. Człowiek, którego uwielbiam i moim zdaniem zawsze się wpasuje w muzykę. Al Foster. Widziałem go na żywo z McCoyem Tynerem i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że jest wspaniały. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

17 godzin temu, Rafał S napisał:

Fakt. Ja też z tego powodu nie jestem fanem DeJohnnette'a, w każdym razie nie zawsze. Ale mam wrażenie, że to dotyczy wielu bębniarzy uważanych za wybitnych. Miałem kiedyś płytę Hanka Jonesa, którą jego brat - wielki Elvin - zrujnował swoją "nawalanką". Z kolei legenda funku - Bernard "Pretty" Purdie tak się przyzwyczaił do swojego charakterystycznego grania "in the pocket", że niechętnie wychodził poza jego ramy i grał w ten sposób, czy to pasowało, czy nie.

Na koniec przykład z krajowej sceny. Jacek Kochan - pewnie znasz, bo grał też z zagranicznymi muzykami, choćby tak lubianym przez Ciebie Johnem Abercrombie. Byłem kiedyś na koncercie kwintetu Leszka Kułakowskiego z Eddiem Hendersonem i właśnie Kochanem. Koncert w filharmonii, niezła akustyka. Kochan tak tłukł w gary, że praktycznie nie było słychać fortepianu lidera. Nawet podczas jego improwizacji! Ponad połowa miejsc była wolna, więc mogłem się swobodnie przemieszczać. Wreszcie znalazłem siedzisko, gdzie fortepian jako tako przebijał się spod ściany bębnów. I mówimy tu o polskim perkusiście z sukcesami za granicą, uchodzącym za wybitnego. Facet przyzwyczaił się do grania z głośnymi partnerami i nie umiał się odnaleźć w innym kontekście. Nie rozumiał, że lider zespołu powinien być słyszalny!

Żeby nie ograniczać się do narzekań. Człowiek, którego uwielbiam i moim zdaniem zawsze się wpasuje w muzykę. Al Foster. Widziałem go na żywo z McCoyem Tynerem i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że jest wspaniały. :)

Nieźle napisane. Imponuje mi Twoja wiedza i osłuchanie. Ale co ważniejsze dopinguje do jeszcze większego zanurzenia się w  interesujących mnie obszarach muzyki...

Kiedyś wszedłem do sklepu z płytami. Gdy szperałem wśród półek przeznaczonych dla jednego gatunku muzyki, szperający obok starszy jegomość pokazał pewną płytę i zapytał czy ją słyszałem. Gdy powiedziałem, że nie znam, on odpowiedział patrząc mi prosto w oczy z dobrotliwym uśmiechem mędrca miłującego innych ludzi: Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę, że to co najlepsze jest jeszcze przed Tobą. Konkludując: aż się cieszę na te płyty, które wciąż przede mną ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

28 minut temu, sonique napisał:

Gdy powiedziałem, że nie znam, on odpowiedział patrząc mi prosto w oczy z dobrotliwym uśmiechem mędrca miłującego innych ludzi: Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę, że to co najlepsze jest jeszcze przed Tobą. Konkludując: aż się cieszę na te płyty, które wciąż przede mną

To podziel sie tytułem tej płyty o ile pamiętasz :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Haha, nic z tego bo nie pamiętam... byłem wtedy dużo młodszy... nawet nie bardzo zainteresowała mnie tamta pozycja a już na pewno nie mieściła się w moim studenckim budżecie. Mój  główny problem polegał wtedy na tym, że dorabiałem pisaniem kolegom prac na zaliczenia ale walutą były butelki piwa, a nie pieniądze. Więc wieczorem klub i piwo za darmo ale nic poza tym. Opisana sytuacja wydarzyła się w Księgarni Pod Arkadami w Szczecinie. Był tam spory kąt z płytami CD. Tam kupiłem między innymi za ostatnie 49zł mojego ukochanego Vangelisa L’Apocalypse des animaux, którą to  zabrałbym w podróż na Marsa, gdybym mógł z całej mojej kolekcji wybrać tylko jedną... No i właśnie pomyślałem, że płyty CD są dzisiaj niesamowicie tanie dla statystycznego polskiego portfela w porównaniu do cen 20-30 lat temu.

Eh, brakuje mi sklepów z płytami... i mądrych dziadków melomanów również.

Edytowano przez sonique
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Fafniak Skoro pytasz innych, to sam też napisz, jaka płyta sprawiła Ci ostatnio największą frajdę. :)

@sonique (nie piszę po imieniu, bo jest Was dwu Marcinów) :) Bez przesady - każdy z nas zna trochę lepiej jakiś obszar, a resztę już gorzej, bo jest tego a dużo. Ja, np. bardzo wybiórczo orientuję się w ECM. Po części dlatego, że ciężko upolować w dobrej cenie - zbyt wiele osób to lubi.

Czekam, że powiesz, kto jest dla Ciebie takim wzorem lirycznego grania. Wśród pianistów i nie tylko. I których bębniarzy lubisz. To oczywiście nie znaczy, że zaraz się rzucę do kupowania ich płyt (mam zaległości z odsłuchem dotychczasowych zakupów), ale przynajmniej zaspokoję swoją ciekawość i dowiem się, czy tak samo rozumiemy liryzm. :)

Dla mnie bardzo liryczny jest wielki mały Francuz - nieżyjący już niestety Michel Petrucciani. Grał niesamowicie emocjonalnie, melodyjnie i - mimo całej swej wirtuozerii - chyba dość prosto. Ale to materiał na oddzielną rozmowę. 

4 minuty temu, sonique napisał:

No i właśnie pomyślałem, że płyty CD są dzisiaj niesamowicie tanie dla statystycznego polskiego portfela w porównaniu do cen 20-30 lat temu.

Eh, brakuje mi sklepów z płytami... i mądrych dziadków melomanów również.

Po dwakroć prawda. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

18 minut temu, sonique napisał:

mojego ukochanego Vangelisa L’Apocalypse des animaux, którą to  zabrałbym w podróż na Marsa, gdybym mógł z całej mojej kolekcji wybrać tylko jedną...

Też ją bardzo lubię, może nie aż tak, jak Ty, żeby tylko ją wybrać na Marsa lub bezludną wyspę, ale w kategorii moich ulubionych płyt byłaby wysoko.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Le singe bleu to dla mnie najlepszy kawałek Vangelisa. O włos za nim Rêve z Opera Sauvage.

L’Apocalypse des animaux zabrałbym na Marsa głównie dlatego, że moim zdaniem jest taka ludzka, bliska. Gdybym miał jej klimat porównać do jakiegoś dzieła z innej dziedziny sztuki, to tym dziełem byłaby  Ziemia planeta ludzi Antoine de Saint-Exupéry’ego. Tę też bym pewnie zabrał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, Rafał S napisał:

Skoro pytasz innych, to sam też napisz, jaka płyta sprawiła Ci ostatnio największą frajdę. :)

No własnie nie bardzo jest co.

Na jedną płytę czekam z niecierpliwością bo choć ją znam to ma dotrzeć do mnie wersja przed remasterami z lat 2000nych

Dzięki jednemu z forumowiczów dostałem próbkę i jestem zachwycony

Cold Fact

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mamy i lubimy. To odnośnie Vana i Johna Lee Hookera. Przy okazji przypomniała mi się historia na temat JLH, którą opowiadał kiedyś Walter Trout. Odnalazłem ją teraz.

Well, I got in John Lee Hooker’s band and the guys in the band said, “We’re going to play E, all night.  You just play E.  You don’t change.  When he points at you, you play solo till you’re done and the rest of the night, play E.”   For instance 'Stormy Monday' E, 'They call it Stormy Monday' E, 'Tuesday's just as bad' E, 'Wednesday's worse' E, right. I said “I’ve got it” and I had the E chord down.  After 4 or 5 gigs I was trying to communicate with Mr Hooker and I said, “How come we’re not doing One Bourbon, One Scotch and One Beer, it’s your most famous song?”. And he said to me, “I don’t think you can follow the changes!”.  

Pełen wywiad z Walterem pod linkiem.

https://www.earlyblues.com/Interview - Walter Trout.htm

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wkleiłeś treść z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Only 75 emoji are allowed.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Poprzedni post został zachowany.   Wyczyść edytor.

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Utwórz nowe...