-
Zawartość
1 111 -
Dołączył
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez sonique
-
Kilka moich też czeka… a że głównie kupuję używane (wznowień brak) to po folii ich nie rozpoznasz…;)
-
Zbieranie płyt to fajne hobby bez względu na motywacje, które nas w to zbieractwo wpędzają. Zauważyłem, że zbieracze dzielą się na takich co powiększają kolekcję kierując się pobudkami praktyczno-przyziemnymi (sam się do nich zaliczam) oraz romantyczno-platonicznymi. Pierwsi zbierają tylko to czego słuchają i często natychmiast po zakupie konsumują (chyba, że więcej kupują niż mają czas odsłuchać to wtedy odkładają na „najbliższe później”). Słowem: nagrań używają. Drudzy natomiast zbierają dla samego zbierania wynikającego z miłości do muzyki i fascynacji jej różnorodnością, konsumpcja jest tu drugoplanowa. Ci drudzy nierzadko kupują tylko po to aby „było”, bo wiedzą, że płyta jest wartościowa ale nie koniecznie w ich klimacie. Miałem raz przyjemność spotkać subiekta należącego do zbieraczy romantyczno-platonicznych bezgranicznie rozkochanego w każdej niemal płycie istniejącej na świecie. Wiele lat temu kupowałem od niego B&W DM601 S1. Pamiętam, że miał płyty, których w ogóle nie słuchał. Podczas prezentowania monitorów zaczął od Dire Straits, a że ja wtedy byłem bardzo młody to mnie to nie ruszyło za bardzo. Przyjrzał mi się uważnie spod krzaczastych brwi i z czeluści setek płyt wyciągnął EPkę The Smashing Pumpkins - Zero. Trafił w moje ówczesne gusta idealnie! Jak usłyszałem te przestery i wrzask Corgana to zapragnąłem mieć to wszystko u siebie w domu właśnie tak brzmiące, więc wyszedłem już z kolumnami „pod pachą”. Przez długi czas zachodziłem w głowę co kierowało tym starszym panem audiofilem otaczającym się rockiem, jazzem, i muzyką poważną, że nabył zapis gitarowego i wokalnego zgiełku. Dzisiaj już go rozumiem. Bo jak się coś zbiera z bezgranicznej miłości to się już zbiera na poważnie. A że czasem boli (w tym przypadku uszy)? No cóż. Tam gdzie miłość tam i cierpienie…;)
-
Diody… wskaźniki… wyświetlacze… a więc wieczór czy noc. Prawdę mówiąc nawet bez „świecidełek” muzyka smakowałaby przednio o tej porze. Ale jak są to zawsze miło umilają słuchanie po omacku. Bardzo lubię wskaźniki VU i bardzo żałuję, że są obecnie tak niepopularne. W zasadzie ich obecność była drugą istotną zaletą zaraz po wszechstronności dla której kupiłem i wciąż używam swój obecny wzmacniacz. Wolałbym co prawda kolor bursztynowy a nie niebieski ale już nie chę marudzić…;) Natomiast co do samych wskaźników VU to powinny być analogowe. Te cyfrowe nie mają klimatu. Podobnie jest z zegarkami: elektroniczne przy analogowych wyglądają tandetnie. Albo tablice rozdzielcze obecnych samochodów. To wszystko to tylko imitacje. I tutaj wygrywa vintage. Mam wrażenie, że kiedyś bardziej dbali o gustowne akcenty świetlne.
-
Czy klasycznie wykształcony pianista mający w swoim repertuarze utwory Bacha, Liszta, czy Ravela może zainteresować się „prostą” muzyką „dla ludu” stworzoną w przestarzałym i ograniczonym systemie tonalnym dur-moll? Czasem się to zdarza… W 2003 roku amerykański pianista klasyczny Christopher O’Riley nagrał album z utworami grupy Radiohead. Sam pomysł nie jest nowy nawet jeżeli zawęzimy zjawisko wyłącznie do samego Radiohead: wcześniej kilka ich utworów bardzo udanie zinterpretował chociażby jazzowy pianista Brad Mehldau. Lubię tę płytę. Fortepianowe interpretacje Christopher’a pozwalają wydobyć z utworów grupy dodatkowe emocje. W tym wykonaniu wiele utworów zyskuje, np. Airbag czy tytułowy True Love Waits. W Let Down natomiast artysta serwuje nam niesamowity climax. Polecam. True Love Waits: Christopher O'Riley Plays Radiohead
-
O jaaaa… więcej płyt niż w hurtowni muzycznej, do której się zaciągnąłem zaraz po studiach…
-
Pada pada śnieg… wszędzie biało, zimno, i… romantycznie. Lubię gdy świat staje się taką globalną wioską przykrytą wspólną pierzyną. Jest wiele płyt, które szczególnie dobrze brzmią w mroźnej aurze. Oto jedna z nich: Kate Bush - 50 Words For Snow. W jednym z kawałków sam Elton John. A w tytułowym brytyjski aktor Stephen Fry. Polcam.
-
Wymieniłeś artystów namiętnie remasterowanych. I tylko takie wersje „wiszą” w serwisach streamingowych. Ostatnio chciałem posłuchać Queen to na TIDALu są tylko remastery lub wersje de lux (a więc też „poprawiane”). Nie można wybrać innych. Nie słucham na codzień takiej muzyki ale brzmiało to dość płasko i nachalnie. Nie mam jednak porównania. Jestem jednak pewien, że miło byś się zaskoczył niejedną płytą z sieci. Myślę, że generalizujesz.
-
Hmmm… chyba zależy od repertuaru, choć nie przeczę, że spotykam się z takimi opiniami jak Twoja wcale nierzadko… W dobrze zrealizowanej muzyce, np. w jazzie, śmiem twierdzić, że te różnice subtelne lub nawet żadne. Co prawda przetestowałem jedynie jedną płytę ślepym testem CD vs. streaming bo więcej mi się nie chciało, ale różnic nie stwierdziłem. Wiem też, że trzeba wiedzieć gdzie szukać. Ja tylko słuchałem „całościowo” bez podążania za poszczególnymi instrumentami. I przy takim właśnie słuchaniu żadna różnica się ujawnić nie zechciała. Wracając do tematu wątku. Nabyłem dzisiaj ósmą płytę, a dziewiątą mam już na oku. Stąd już bardzo krótka droga do wprowadzenia Terje Rypdala do elitarnego klubu „CD 10+” w mojej jazowej szufladzie…;)
-
Jak na zaledwie kilka miesięcy zbierania to iście imponującą kolekcję uzbierałeś…
-
Mam ten sam problem na iOS.
-
Mi chodzi wyłącznie o sposób w jaki słuchałem muzykę dawno temu. Straciłem tę umiejętność podstępnie i niezauważalnie tak jak kilkunastoletnie dziecko traci umiejętność szybkiego przyswajania języków (i nie tylko). Ale obudziłem się jak Neo z Matrixa i uczę się słuchać od nowa. Całe szczęście dużo z tego jak to się odbywało i działało wciąż bardzo dobrze pamiętam, więc drogowskaz jest. Tylko mózg już inny. Ale wciąż dość plastyczny…;)
-
Od dwóch, trzech lat świadomie przechodzę przez proces powrotu do korzeni. To nie ewolucja. Ani tym bardziej rewolucja. To świadomy regres. Podróż w przeszłość. Do czasów gdy muzykę odbierałem całym sobą a w procesie „poważnienia” związanego z wiekiem i doświadczeniem wiele z tego pierwotnego żaru straciłem. Może kiedyś znajdę czas aby o tym napisać bo jest to dla mnie dość fascynujące a i może i komuś jeszcze się takie wyda. W sukurs przyszła nauka, niektóre dzieła sztuki wizualnej, jak również własne przemyślenia. Reasumując: podróż warta odbycia. Z powodu ograniczoności czasu, „podróżuję” głównie wieczorami…
-
Zależy czego się słucha i jak się słucha. Czego… im bardziej złożona i wielowymiarowa muzyka, tym łatwiej się nią zachwycać i wyszukiwać smaczki nawet po wielokrotnym przesłuchaniu danej płyty. Z niektórymi nagraniami ten proces nie ma końca. Wybitne wykonanie i biegli instrumentaliści bardzo w tym pomagają. Jak… im uważniej słuchamy, tym więcej odkrywamy… ale też muzyka sama w sobie musi mieć w sobie wystarczającą ilość warstw i odcieni bo w przeciwnym razie nie ma się na czym skupiać. Ze słuchaniem jest jak z oglądaniem: nie można jednocześnie patrzeć w dwa różne miejsca ekranu a więc zawsze coś nam umknie przy pierwszym i kolejnych razach. A więc zazwyczaj pozostaje coś jeszcze do odkrycia. Podczas słuchania można za każdym razem podążać za różnymi instrumentami, rozglądać się po wykreowanej przez realizatora przestrzeni - wtedy ten sam utwór może pokazać różne oblicze. Generalnie z dobrą muzyką trudno o nudę nawet jak kolekcja płyt nie jest przepastna.
-
Wow… Dużo bym dał aby obejrzeć i posłuchać tamten Queen na żywo… zwyczajnie zazdroszczę… Freddie… jedyny artysta, po którego śmierci popłynęły mi łzy… dowiedziałem się z radia, rano następnego dnia…
-
Toż to kwintesencja obecnej filozofii ECM! Ma być metroseksualnie, klata ogolona, ciuchy unisex, kraina łagodności…;) Udobrucham ich nieco jak Ty nabałaganiłeś…;) Sławka Jaskułke śledzę już od jakiegoś czasu. W zasadzie to nie wiem dlaczego nie nagrywa dla ECM bo to ich klimat. No cóż. Przyznaję się bez bicia, że wpasowuje się w moje potrzeby estetyczne… Sławek Jaskułke - Sea
-
Pasuje dzisiaj jak ulał. Do tego płyta przystępna. W zasadzie niemal dla każdego. Żadnych strasznych dżezów. Ani trwającego przez godzinę strojenia instrumentów. Dodatkowo świetny skład. Polecam! Leszek Możdżer - Polska
-
Dzisiaj będzie patriotycznie, a jakże by inaczej w takim dniu… Płyta wybitna. Płyta ciekawa. Z bogactwem nastrojów i emocji orbitujących jednak wokół wspólnego tematu bezkresnej zadumy. A jakże. Wyprodukowało to przecież ECM to na „smuty” miejsce znaleźć się musi. W zasadzie to nawet dużo miejsca… Dominik Wania - Lonely Shadows Recenzja AUDIO: https://audio.com.pl/muzyka/recenzje/jazz/28058-dominik-wania-lonely-shadows Polecam!
-
Wybacz, że tak Ci szperam po półce ale zupełnie spontanicznie przypomniałeś mi też o Midnight Oil… dzięki!
-
Nawiązując do tematu wątku ale trzymając się wciąż Twojego problemu napiszę tylko, że dopóki nie ogarniesz akustyki, możesz słuchać mruczącego Kanadyjczyka, który w słabej akustyce wciąż wypada nadzwyczaj dobrze - sprawdzone
-
Jedyne co się zmieniło to pomieszczenie więc wiesz już gdzie szukać poprawy dźwięku. Jeżeli będziesz mógł dowolnie je adaptować akustycznie to wspaniała przygoda przed Tobą! A Ty się martwisz…;)
-
Miejscami zrobiło się gotycko… to może coś z Polski? Fading Colours i gościnnie Anne Clark:
-
Hmm… życiorys Stańki jest arcyciekawy. Raz, że żył w bardzo interesującym momencie i miejscach - a zatem ocierał się o ciekawych ludzi i najświeższe muzyczne trendy - a dwa, że był wielkim i niesamowicie twórczym artystą z bardzo rozpoznawalnym charakterem grania, i wreszcie trzy - pod wieloma aspektami był jazzmanem z duszą rockandrollowca… Miłego czytania
-
Mam sentyment do starych analogów ABBA. Gdy byłem małym dzieckiem dostałem od taty gramofon Telefunken z głośnikim w klapie i garść płyt (potem taki gramofon klepała Unitra). Gdy już znudziło mi się kładzenie klocków na talerzu i patrzenie jak się kręcą, zacząłem słuchać płyt. I tak mi zostało… Miałem wtedy piękny singiel ABBA z aktualnym przebojem… CD też są fajne ale klimat już nie ten…
-
Imponujące! Stymulujące! Motywujące! Inspirujące! Świetna kolekcja… no i przez Ciebie jadąc rano do pracy słuchałem w samochodzie Vana Morrisona… ha!