-
Zawartość
1 111 -
Dołączył
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez sonique
-
Czeski basista Miroslav Vitous nieustannie przewija się przez jedne z najlepszych jazzowych składów tej planety. Grał z takimi zespołami czy artystami jak Wearther Report, John McLaughlin, Herbie Hancock, Jack DeJohnette, Jan Hammer, Terje Rypdal, Jan Garbarek, Wayne Shorter, Joe Henderson… Złapałem go na nieco późniejszym projekcie z początku lat 90-tych, gdy wiek „górny i durny” - pełen nut wygibasów-połamańców miał już trochę za sobą. Tutaj w niezwykle transparentnym i intymnym nagraniu w duecie z Janem Garbarkiem, którego saksofon chłodnym skandynawskim zadęciem skutecznie obniżył temperaturę płyty. W gorący lipcowy wieczór studzi zmysły i ciało lepiej niż zimny prysznic. Płyta inna od tych, do których ECM przyzwyczaiło nas w latach 70-tych i początkowych 80-tych. Czuć „nowe”. Choć na szczęście nagranie nietknięte zostało tą słynna substancją, którą jak zasugerował jeden z recenzentów, szef wytwórni Manfred Eicher podaje obecnie artystom aby brzmieli ECM-owsko, czyli sennie, delikatnie, bez pazura, niczym po psychotropach… Tutaj, na szczęście, i ku mojej radości, wciąż słychać trochę nieokrzesania i frywolnej muzycznej dezynwoltury, czuć nawet momentami przyczajonego dzikusa lat 70-tych próbującego z głębi duszy muzyków wydostać się na zewnątrz przeciskając się z niemałym wysiłkiem przez kaftan metroseksualnej poprawności lat 90-tych obficie skąpanej w uniseksowym sosie… I choć całość z lekka jednak muśnięta tamtym klimatem, to wciąż ma swój nieodparty urok. Polecam jako tło do rozmyślań wszelakich. Nie tylko o tym co mogliśmy zrobić w latach 90-tych a czego nie zrobiliśmy;) Miroslav Vitous - ATMOS:
-
Dziękuję. Sprawdzę. Tu mnie jeszcze nie było;) Odkrywanie muzyki jest jak buszowanie po ogromnym zamczysku. Każda komnata prowadzi do kolejnej, a ta do kolejnej. Często nie chce się już wracać i tak się brnie, dalej i dalej. Aż zapominamy skąd przyszliśmy… Kiedyś na ZX Spectrum lubiłem grać w Knight Lore. Poznawanie muzyki kojarzy mi się z tą grą…;) Od dłuższego czasu czekałem na odpowiedni moment. Upatrzyłem ją dawno temu. Dzisiaj wreszcie mogę przesłuchać. Jestem w połowie. Podoba mi się taki rodzaj muzycznej wyobraźni:
-
Ta jest świetna: Mal Waldron Trio: Free At Last A jak jesteśmy przy czarnych okładkach, to również ta: Sleep tight…
-
Ja się ograniczyłem tylko do Garbarka. Gdy wrzucimy temat „Wybitne płyty ECM” to będziemy pisać tak długo, że z pewnością zanudzimy wielu kolegów, którzy gustują w innej dobrej muzyce;)
-
Z późniejszych zdecydowanie wyróżnia się Rites, ale też StAR, oraz Teelve Moons.
-
To specyficzne i zarazem dziwne wydawnictwo. Składają się na nie trzy już wcześniej wydane płyty Garbarka. Wydane bez zmian. Niejako powtórzone. Są to w kolejności: SART, Witchi-Tai-To, oraz tytułowe Dansere. Łączy je ta sama ekipa. Taki tryptyk. Podobnie zrobiło ECM z trzema płytami Eberharda Webera, które niezmienione wydano powtórnie na płycie Colours. Doprawdy dziwny to zabieg. Można się „naciąć” i wydać pieniądze na coś co już się posiada. Wracając do tych trzech płyt Garbarka pod jednym szyldem Dansere: świetna to muzyka i fantastyczny okres w twórczości wirtuoza. Do tych trzech krążków dodałbym jeszcze trzy kolejne i z Garbarka więcej znać już nie trzeba: Dis, Triptykon, oraz zjawiskową Afric Pepoerbird. Niestety sam autor jak i całe ECM nigdy później nie wzbili się już na takie wyżyny, chociaż nierzadko serwowali i tak fantastyczny poziom.
-
Mleko z dodatkiem kawy, tak dla ścisłości;)
-
Kawowa matematyka jest bardzo łatwa. Podstawą jest jeden „ładunek” zmielonej kawy. W ekspresach automatycznych widzimy jego pozostałość w pojemniku na fusy (okrągłe „kupki”). W ekspresie kolbowym to zawartość kolby. Ta ilość zmielonej kawy to nasz punkt wyjścia. Gdy przepuścimy przez niego 25ml wody to mamy Ristretto. 50ml - Espresso. 100ml - Lungo. Podczas przepływu większej ilości wody, więcej kofeiny trafia do naszego napoju - ale również więcej wody - kawa traci intensywny smak i zapach. Tak to wygląda w purystycznym podejściu. W wielu miejscach jednak podadzą wam 75ml Espresso (!) czy 180ml Lungo (!). Aby sprawę jeszcze bardziej skomplikować, sami bariści nie są w tej kwestii jednoznaczni. Ja jednak posługuję się tym co napisałem powyżej bo to najbardziej włoskie podejście. Napoje mleczne powstają na bazie Espresso. Macchiato to po włosku poplamiony. Czyli wszystkie kawy Macchiato powinny być jedynie „poplamione” mlekiem. Najlepiej to widać gdy w dobrej restauracji zamówimy Espresso Macchiato: na powierzchni powinien unosić się jedynie kleks mleka. Latte to po włosku mleko. A więc Latte to nie napój kawowy a mleczny. Z dodatkiem kawy. Ot co;)
-
Oat jest bardzo OK ale raczej trzeba wybierać te z dopiskiem „Barista”. Mi kawa smakuje tylko jak Ristretto lub Espresso. Inne napoje już za bardzo rozcieńczone. Chociaż nie każdy wie, że np. Lungo ma dużo więcej kofeiny niż Espresso, a Espresso niż Ristretto. W przypadku „małych” napojów ich „moc” przejawia się w intensywnym smaku a nie „kopie”, który powodują.
-
I już wiem czego w muzyce nie lubię najbardziej: nieuzasadnionej wtórności. Podczepiania się pod dużo wcześniej wymyślone i już ograne klimaty i nie wnoszenie niczego nowego.
-
Potrafię zachwycić się „drugą falą” tego nurtu, np. Marillion z Fish-em (o tak, mieli genialne momenty), ale „trzecia fala”, jak przytaczane Porcupine Tree w zdecydowanej większości mija moje gusta o lata świetlne. Nie szukaj na siłę czegoś w tej muzyce bo śmiem twierdzić, że to strata czasu. Ale imponuje mi to, że każdemu dajesz szansę;) Zaryzykuję stwierdzenie, że dzisiaj lepiej zainwestowałem wolny czas;) Dopiero zacząłem, tak więc wiele nie napiszę, ale już jest świetnie. I jaka obsada…
-
Zgadzam się. Niestety nie wydała ich wiele. I wygląda na to, że tylko dlatego, że jej się nie chce… Z Yello też fajnie zaśpiewała, choć stylistyka nieco inna:
-
Vangelis i Stina pasują do siebie. Czy też są siebie warci. Pogarda dla sławy i ochrona prywatności na pierwszym miejscu. Do tego maksymalni outsiderzy. Taki drink musi smakować.
-
Czy zdarzyło się Wam kiedyś kupić płytę wykonawcy / zespołu bez przesłuchania ani nawet pojęcia co to za muzyka - i trafić w „dychę”? Ba! Zostać z tą muzyką na dekady? Mi przynajmniej raz. Późnym latem 1994 lub 1995 roku wsiadłem na rower i pojechałem spontanicznie do sklepu muzycznego, wówczas jeszcze z kasetami (ale już oryginalnymi). Były tam też książki i dlatego nazywał się o ile dobrze pamiętam „Księgarnia Zamkowa”. Jechałem ze słuchawkami na uszach (takimi z gąbkowymi padami i zagiętym stalowym pałąkiem) wpiętymi w biały bakelitowy walkman Sanyo, wersja audiofilska z equalizerem;) - i wałkowałem jakąś już dawno zgraną kasetę. Każda nowa oryginalna to był wtedy dla mnie wydatek niebagatelny a piratów tak wtedy zaczęli ścigać, że „wyhaczyć” coś np. z „wytwórni” TAKT było już niemal niemożliwe - że chciał nie chciał z kasetami z hologramem trzeba się było przeprosić. No i jadę tak sobie i zastanawiam się co by tu kupić… bo jazdy kilkadziesiąt minut więc czasu sporo. Nie pamiętam com wymyślił, ale w sklepie nie mieli. Nie dziwota zresztą: ludzie byli w takim szoku, że za to samo tylko z hologramem muszą zapłacić nagle kilkaset procent więcej, że sprzedaż szła jak krew z nosa a więc w sklepach głównie same pewniaki pokroju Bad Jacksona… nieliczne jedynie te „egzotyczne”. A ja bardzo musiałem coś kupić. Znowu wracać do domu z tą ograną kasetą? O nie! I wtedy ją dojrzałem: Lush - Split. Skojarzyłem nazwę z całkiem ładną wokalistką, i co wtedy było dla mnie bardzo ważne: o krwisto czerwonych włosach;) Kupiłem w ciemno. I jak czas pokazał, skończyłem z całą dyskografią ciesząc ucho muzyką tej grupy jeszcze długo. Nawet dzisiaj chętnie po nią sięgam. Szczególnie w czasie zarządzonego przeze mnie „zero-jazz week”… Prawda, że fajna dziewczyna? Można brać w ciemno…;) Trochę muzyki: PS. Nie taki cichy (pewnie trochę mi słuch przytępił), ale jednak ważny bohater tej powiastki:
-
Kiedyś czytałem niniejszy artykuł, który wpasowuje się w wątek: http://wpszoniak.pl/portfolio/testy-systemu-audio/ Autor opisuje wrażenia z odsłuchu systemu, którego właściciel przeznaczył sporo środków na poszczególne jego elementy jednocześnie kompletnie zaniedbując zagadnienie akustyki. Mamy tu więc sytuację gdzie jedno ogniwo (bodaj najważniejsze) jest o wiele słabsze od pozostałych. Autora szanuję bo czytuję jego rekomendacje i rozważania na temat poszczególnych wydawnictw płytowych, natomiast ten artykuł wprowadził mnie w niemałą konfuzję... Nie miałem okazji słuchać tak drogiego sprzętu ale racjonalnie rzecz biorąc, myślę sobie, że cokolwiek wyda dźwięk w słabej akustyce to rezultat powinien być taki jak ta akustyka: słaby.
-
Korzystając z okazji pozwolę sobie przypomnieć tym co by chcieli a nie wiedzą: Kraftwerk, Koncert 3D, Amfiteatr Doliny Charlotty (k/Słupska), 6.08.2022 (pisałem o tym już wcześniej w dedykowanym wątku). Bilety wciąż dostępne we wszystkich trzech sektorach. Jak ktoś się wybiera i zajdą sprzyjające okoliczności - to jest okazja aby się spotkać.
-
”Noc liże morze słodką grzywą”… hmmm… niezłe to. Zostałem zaciekawiony. No jak jeszcze zacznę się zagłębiać w poezję śpiewaną to już w ogóle nie będzie czasu na sen… E tam, sen jest przereklamowany…;) Ostatnio jadę samochodem, przygrywa mi jakaś popularna stacja radiowa (w samochodzie słucham głównie PR3 i PR2 - więc to pewnie któraś z nich), a tu taka perełka, i to w czasie największej słuchalności:
-
Poezja śpiewana jest mocna słowem. Niewiele jest takich gatunków w muzyce. WIększość tekstów znanych nam utworów legendarnych nawet zespołów nie wznosi się ponad „ja cię kocham a ty mnie nie”. Po angielsku jeszcze jakoś można je strawić. Ale gdy zastanowimy się jaki jest przekaz tekstu to wtedy król traci szaty i staje zawstydzony w kącie z gołą dupą;) Kiedyś bardzo lubiłem „Gitarą i Piórem” w PR3. Jak ktoś by chciał takie klimaty na żywo to niedługo będzie miał okazję: http://gitaraipiorem.pl
-
Lubię ten wątek o muzyce. Również dlatego, że w odróżnieniu od wielu innych, panuje tu błogi spokój i poszanowanie dla inności. Pewnie dlatego, że muzyka łagodzi obyczaje. Jest balsamem dla duszy. Czasem podpowiada też gotowe rozwiązania…
-
No właśnie nie znam. To znaczy wiem co to za płyta, z jakiego okresu, i czego się po niej spodziewać. Pewnie nawet ją pobieżnie kiedyś przesłuchałem ale nic w pamęci nie zostało. Ciekawe, że właśnie teraz wpada mi na tapet (z pewnością ją przesłucham), gdy moją płytą kończącego się już tygodnia została bezapelacyjnie poniższa: Live at the Aquarium. Skąd inąd Michael Brook to dobry kumpel i kilkukrotny muzyczny kolaborant Briana Eno. Ta koncertowa płyta zawiera miedzy innymi wspaniały kawałek Ultramarine, który bardzo lubię nie tylko dlatego, że nazywa się tak samo jak mój niegdyś ukochany perfum od Givenchy, ale przede wszystkim dlatego, iż utwór ten znam głównie z bardzo dobrej ścieżki dźwiękowej do filmu Heat. Na soundracku do wspomnianej Gorączki znajduje się też niezły kawałek Briana Eno (cały czas jak widać krążyli w swoim pobliżu), przeszywająca zmysły Armenia Einstürzende Neubauten, czy taka perełka jak Last Nite Terje Rypdala. Trochę odjechałem od tematu... ale czyż z muzyką nie jest tak zawsze? Jak zaczynam żeglować w jakimś klimacie to nigdy nie wiem gdzie mnie ta peregrynacja zaprowadzi. Zatem polecam spróbować: Michael Brok Live at the Aquarium.
-
Chodzi Ci pewnie o utwór 4:33 Johna Cage’a…
-
Spiral jest mało spójna. Słuchana w całości może zmęczyć zmianami klimatu. Vangelisa słucham od siódmej, a może nawet szóstej klasy szkoły podstawowej. Pomimo, iż dzisiaj gości u mnie już rzadko (pożeglowałem do innych krain), to jednak wciąż obdarzam go wyjątkową estymą, w zasadzie zarezerwowaną wyłącznie dla niego. Myślę, że to on jest dla mnie początkiem i końcem. To dzięki niemu zainteresowałem się muzyką przez duże „em”. To on zaprowadził mnie do jazzu, free jazzu, fusion, rocka progresywnego, muzyki poważnej, operowej, czy nawet punktualistycznej. Oczywiście zgrabnie wychodząc od swojego eksperymentowania w klimatach el muzyki, do której to wciąż mam ogromną słabość. A ulubiony okres twórczości? No oczywiście „Nemo Studios Era”… z Yamahą CS-80 w roli głównej…
-
Twoja ulubiona? Z tej płyty pochodzi wspaniały To the Unknown Man… U mnie Rapsodies z Irene Papas. Taka dostojna… refleksyjna.
-
Fantastyczna płyta! Dzięki za przypomnienie tego artysty…